sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział: 6. Otwarte serce - Śnieżka..

Rozdział: 6. – Midgard…
–          Jakim cudem uciekł?! –  Wrzask królowej rozszedł się po całym pałacu. – Oh! Wy durni idioci! Czy wy zdajecie sobie sprawę, KTO… TAK… NAPRAWDĘ… UCIEKŁ?! – Jej głos podnosił się z każdym słowem, każdą literą, aż przeszedł we wrzask.
–          Moja Pani, proszę o wybaczenie! – Poprosił jeden z sześciu sług.
–          Matko, przyniosę Ci jego głowę na tacy! – Krzyknął chłopak z psimi uszami.
–          Nie, synu… – Rzekła. – Jeżeli przeżył to będzie bardzo ranny. Lepiej będzie, jeżeli zajmiesz się ekspedycją na Midgard oraz sprowadzeniem księcia Lokiego do domu… – Dotknęła policzka Fenrisa. – A wam… – Kobieta zamilkła na chwilę. – Wam zetnę łby za głupotę.
***
            Thor westchnął, gdy kubeł zimnej wody został wylany prosto na jego głowę. Kolejny dzień, gdy musiał pracować w kuźni męczył go, lecz wieczorami. Taak! Thor uczył się zaklinania broni, a to uwielbiał robić, nader wszystko. Raz zapytał swego ojca, kiedy otrzyma możliwość wykłucia własnego młota, a ten przyznał, że nigdy, ponieważ w jego rodzinie był młot przekazywany z pokolenia na pokolenie, tak jak talizman, który staruszek nosił na szyi i strzegł go jak oka w głowie. Chłopak przesunął palcem po młocie, którego to kiedyś właścicielem był Ates1, jego ojciec.
Teraz mężczyzna siedział w wielkim drewnianym fotelu, wyglądającym na średniowieczny i nienawidził. Marzyłby pewnego dnia wykłuć coś, co zabije piękną królową na zamku. Co prawda to marzenie nie zmieniło się od pięciuset lat, ale to nie znaczy, że nie może marzyć czyż nie?
            Thor otworzył warsztat swego schorowanego już ojca. Mężczyzna podający się za jego rodziciela był poczciwym krasnalem z długim doświadczeniem w wykłuwaniu mieczy, młotów, toporków oraz innych rzeczy, które teraz miały przejść na niego. Niestety ostatnio nie wiodło im się najlepiej. Królowa wykazała się haniebnym czynem i zabrała ukochaną Ester2, siostrę Thora, a córkę Atesa. Ates miał wykłuć w złocie miecz dla królowej, lecz nie wykonał polecenia, a jego córa została zabrana na zamek i zapewne była już dawno martwa. Ates jednak nie żałował, on nigdy cholera jasna, niczego nie żałował! I chociaż postarzyło go ta decyzja o dobre dwa i pół tysiąca lat, twierdził, że tak musiało być i kropka, bo w końcu nic nie bierze się z niczego, prawda?
Thor westchnął i podszedł do stołu, gdzie stały kufle. Sięgnął po jeden z nich, zakładając sobie ciemny kosmyk włosów za ucho. Po chwili poszedł do niewielkiego pomieszczenia. Zlew, kosz na ryby oraz kilka mis na jedzenie, które były poukładane w cienki stosik, na meblach zrobionych z chrustu i krzywo zbitego, litego drewna. Kuchnia prezentowała się całkiem ciekawie. W lewym ciemnym koncie, stała beczka z wiecznie uzupełniającym się piwem. Młodzieniec po chwili dał jeszcze dwa kroki do środka pokoju i znalazł się właśnie przy niej. Nalał do kufla trochę piwa, wrócił do kuźni, podając szklane naczynie mężczyźnie, po czym przykląkł przy nim.
–          Ojcze, wyruszę dzisiaj po coś do jedzenia, dobrze? – Zapytał nie pewnie chłopak, ale mężczyzna, jednak nic nie odparł. Siedział tylko na miejscu i wgapiał się w obraz swojej córki, wiszący na ścianie. Wyglądał jakby był w stanie katatonii. Thor wstał, wyciągnął dłoń, a jego młot przybył do niego.
–          Bądź ostrożny synu. – Szepnął mężczyzna, powoli podnosząc się z miejsca. Jego ciemno brązowe oczy wodziły za nim przez chwilę, a po chwili mężczyzna ruszył do stołu stolarskiego i zaczął tworzyć drewnianą klingę.
–          Dobrze, ojcze będę ostrożny.
***
            Loki otworzył powoli oczy i pół przytomnie usiadł na łóżku. Słyszał jakieś pikające rzeczy, ale obraz przed jego oczami rozmazywał się, przez co chłopak nie umiał ocenić gdzie się dokładnie znajduje jego ciało. Czy jestem już na Helheim, albo w Walhalli? Krzyczały jego myśli. Rozejrzał się sennie po komnacie, w jakie się znajdował. Jego myśli zaczęły oscylować pomiędzy trzema rzeczami. Jedną z nich był fakt, że głowa go cholernie boli, po drugie nie wie gdzie u licha jest i po trzecie, – Loki dotknął głowy – dlaczego na jego głowie jest ta śmiesznie wyglądająca czapka? Ktoś do niego podszedł i go położył. Nie wiedział, kim była owa postać. Chłopak skupił na chwilę swoje spojrzenie. To była kobieta, chyba… Brązowowłosa kobieta. Uśmiechała się lekko… Loki nie umiał, ponieważ ból uderzył, aż do jego oczu! Chciał krzyczeć, aby pozbyć się tego bólu. Ludzie obok niego się rozmazywali i chłopak ponownie stracił przytomność.
***
            Loki ocknął się tak gwałtownie, że prawie spadł z miejsca, gdzie został położony. Tym razem był już całkowicie świadom wszystkiego co się dzieje. Jego dłoń zacisnęła się w pięści na kołdrze. Adrenalina uderzyła mu do głowy, przez co skrzywił się. Dopiero teraz uświadomił sobie, że jest praktycznie nagi, jedynie w cienkich bokserkach. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Leżał na miękkim łóżku, okryty cienką kołdrą. Była z satyny i miała błękitny kolor. Loki odczuł ciepło w pomieszczeniu, którego mu brakowało od kilkuset lat. W pomieszczeniu była optymalna temperatura trzydzieści trzy stopnie. Jego łoże zostało wykonane z pseudo lipowego, impregnowanego drewna. Tuż obok była szafeczka nocna z dziwnymi rzeczami, przypominającymi mu na myśl Asgardzkie leki i chyba faktycznie nimi były, bo chłopak miał ranę na głowie. Pod lewą ścianą była kanapa z czerwonego materiału, obok była szafa na ubrania, a tuż obok stała komoda. Później Loki dostrzegł ruch przed sobą i usłyszał obolały jęk. Jego oczy praktycznie natychmiastowo skierowały się w kierunku hałasu. Jego niemal dziewczęce dłonie zasłoniły twarz widząc półnagiego, czarnoskórego mężczyznę ubranego w spodnie z materiału, którego nie zna.
            Czarnoskóry mężczyzna uśmiechnął się lekko do niego i ubrał koszulkę. Westchnął cicho układając sobie w myślach jak zacząć rozmowę, a Loki zaczął się zastanawiać co tak naprawdę się wydarzyło, gdy spał.
–          O, czyli jednak żyjesz? – Rzucił spokojnie mężczyzna. – Nie źle przywaliłeś głową w Quinjeta. – Mruknął. – Nim zapytasz, jak to możliwe, że jesteś u nas to, prawdopodobnie wypadłeś z jakiegoś helikoptera, gdy leciał, ale Tony to jeszcze bada, więc…
–          Gdzie ja u licha ciężkiego jestem? – Zapytał bezbronnie Loki, przerywając mężczyźnie. Miał zdezorientowany wyraz twarzy.
–          Nowy Jork, a konkretniej siedziba Avengersów.
            Loki wpatrywał się w niego z niezrozumieniem przez dłuższą chwilę, ale później uśmiechnął się niemrawo, blednąc gwałtownie na twarzy. I tak nie mam pojęcia gdzie jestem!
–          Dobraaa? – Uniósł brew. – A kim ty jesteś? – Zapytał z prychnięciem udając tutejszego. Jak nie wiesz gdzie jesteś udawaj, że jesteś stąd, wyciągnij informację i zaatakuj ich w najmniej spodziewanym momencie, przypomniał sobie trening bojowy. W sumie to był jedyny trening, na jakim był za młodu. Westchnął. Nie chciał tak postępować i na pewno tak nie będzie robił!
–          Nazywam się…
–          Falcon! – Do pokoju wpadła dziewczyna z brązowymi włosami i płaczem na końcu nosa. Miała na sobie czarną sukienkę i ciemno czerwoną kurtkę. Na nogach miała też jakieś dziwnie wysokie buty, których Loki nie znał. Jej włosy były pofalowane.
–          O, właśnie tak… – Mężczyzna ubrał czerwoną koszulkę, z biało niebieską literą „A”, na klatce piersiowej. – Co się dzieje, Scarlet?
–          W moim pokoju jest pająk! A ja ich nie cierpię! – Krzyknęła dziewczyna, a Loki zaśmiał się cicho. Scarlet spojrzała na chłopaka z niedowierzaniem. – Nigdy nie słyszałam tak perlistego śmiechu, jak twój. – Stwierdziła, a chłopak spojrzał na nią z niezrozumieniem.
–          Przepraszam? – Stwierdził cicho Loki, a na jego policzka wstąpiła mocna czerwień. Dziewczyna machnęła ręką.
–          Nie masz za co. – Puściła mu zawadiackie oczko i zrobiła dwa kroki w kierunku chłopaka.
–          Nazywam się Loki Odinson. Po chodzę z Asgardu. – Rzekł. – Jestem księciem. – Powiedział pewnym siebie głosem.
–          Nazywam się Wanda Maximoff. – Mrugnęła rozbawiona. – Ale wolę by mi mówiono Scarlet albo Scarlet Witch.
–          Dlaczego?
–          Bo potrafię posługiwać się magią i wchodzić w czyjeś umysły, pokazywać mu czego się tak naprawdę boi. Można by rzec, że jestem tutaj od tortur, gdy ktoś się włamie do centrali.. – Powiedziała z wrednym uśmiechem.
–          Ja również czynię użytek z czarów, ale raczej używam jej w samoobronie, albo, jak kto woli do figli.. – Loki uśmiechnął się uroczo.
–          Jakiego rodzaju magii używasz? – Zapytał z zaciekawieniem Falcon. – A tak naprawdę nazywam się Samuel Thomas Wilson, ale wolę jak mi mówią Falcon.
–          Miło mi was poznać. – Powiedział powoli Loki. – Używam różnego rodzaju magii. Białej, leczniczej, obronnej oraz również, ale i nie do końca czarnej. – Westchnął cicho, przypominając sobie jak uczył się zaklęcia na podpalenie. Jeden ze strażników na zamku jego macochy przynosił mu różne księgi, aby księciu się nie nudziło. Ale Loki i tak nie mógł z nich do końca korzystać, ponieważ nie był wstanie ćwiczyć. Bariera więzienna ustawiona przez Odyna uniemożliwiała mu czary. – Najłatwiej mi używać jednak ognia i lodu, jakbym był z nimi związany krwią.
–          Rozumiem… – Mruknął nie pewnie mężczyzna. – Więc pochodzisz z Asagierdu? Gdzie to jest?
–          Asgardu. – Poprawił go Loki i skrzywił się nieznacznie. – W sumie to sam nie wiem gdzie jestem. –  Przyznał w końcu i niemrawo zarazem chłopak. – Nie wiem, jak tu się dostałem, pamiętam tylko, ze skoczyłem z Bifrostu i to by było na tyle. Jeszcze widziałem czerwono złote coś, nim w to uderzyłem.
–          Quinjet… – Mruknął bardziej do siebie niż do Lokiego Falcon, a czego jego towarzyszka nie skomentowała. – A co to jest Bifrost? – Zapytał jeszcze.
–          To tęczowy most. – Mruknął ktoś za nimi, więc dwójka przyjaciół odwróciła się do poważnego, męskiego głosu. Loki również tam spojrzał. Pierwsze co zauważył to czarne spodnie i czerwona koszula, zapinana na rząd zapięć. Zapięcia w rzeczywistości były guzikami w tym samym kolorze, co cała koszula. Później zerknął nie co wyżej widząc czarną dobrze przystrzyżoną bródkę, następnie chłopak dostrzegł usta, które wyginał wredny uśmieszek, prosty, zwykły nos oraz piękne, brązowe niczym czekolada oczy. Włosy mężczyzny były przystrzyżone. – Czytałem trochę o tobie robaczku. – Mruknął błyskotliwie mężczyzna. – Jesteś księciem Asgardu. Półbóg oszustwa, trick ster oraz – Mężczyzna szukał odpowiedniego synonimu w głowie, przez co pstryknął dwukrotnie palcami i przyklasnął, najwyraźniej przypominając sobie to słowo – kłamca. Jesteś również cholernym magiem, co nie ułatwia nam życia. Pytanie, które przychodzi mi na usta? Czy chcesz kajdanki z futerkiem czy może jednak od razu metalowe? Bo nasz „cudowny” jednooki super szpieg nas wszystkich powystrzela za porwanie „jego” nowego okazu z jego przyszłego ZOO.  A ty mój robaczku jesteś cholernie… – Mężczyzna podszedł do niego pewnym krokiem. – Złożony. Jesteś jak enigma, tylko, że enigmę rozpracowałem w kilka smętnych minut, z tobą jest o tyle problem, że jesteś człowiekiem, a ja mam dzisiaj wolny wtorek. – Jęknął cicho mężczyzna jeszcze, a Loki spojrzał na niego zagubionym i nierozumiejącym niczego spojrzeniem.
–          Eeee? – Zaczął.
–          Tony ty nigdy nie masz wolnego. – Stwierdzili jednocześnie Falcon oraz Scarlet, po czym spojrzeli po sobie i wybuchli głośnym śmiechem. Loki wodził niepojmującym spojrzeniem od mężczyzny nazwanym „Tony”, przez Scarlet, a skończywszy na Falconie, który spoglądał na niego lekko rozbawiony.
–          Czy ten, którego imienia nie wolno wymawiać, wie, już o moim i Pepper znalezisku, jakie sobie leżało na waszym pożal się boże czerwono-złotym samolociku…
            Scarlet spojrzała, na Falcona nie pewnie.
–          Voldemord? – Prychnął rozbawiony Falcon. – A tak na poważnie to Fury – Zaczął, a Tony skrzywił się, jakby czuł smak naprawdę nie dobrej cytryny – jeszcze o nim nie wie. – Dokończył Falcon, a Loki zamrugał kilka razy zupełnie niczego z tego nie rozumiejąc. – Tak, jak Kapitan, który od sześciu godzin stara się włączyć pilotem do radia telewizor.
            Z ust Lokiego wydobył się jęk nic nie zrozumienia.
–          To dobrze i niech tak zostanie, ty. Będziesz mieszkał na razie w Stark Mansion.
–          Jestem księciem… – Oburzył się chłopak wpatrując się w Tony’ego. – Nie mogę zostać tutaj? – Spojrzał na Falcona, który uśmiechnął się przepraszająco.
–          Słuchaj księżniczko, musisz iść ze mną, bo tu nie jest zbyt bezpiecznie zwłaszcza dla tak dziwnego kogoś jak ty.
–          Nie jestem dziewczyną… – Zirytował się chłopak. – Mogę się przydać. Po trafię parać magią… – Mruknął cicho chłopak, a Tony westchnął.
–          A ja jej nie lubię. – Burknął cicho mężczyzna i zacisnął usta w cienką linię. – Słuchaj to nie tak, że Cię do czegoś chcę zmusić, ale tutaj są wybuchy, albo to ludzie wybuchają, albo ktoś ginie, albo… Nie ważne. Chodzi mi o to, że nic nie wiesz o tym świecie. Mamy rankingi złoczyńców i to nie jest takie proste, żeby Cię wprowadzić do drużyny, widzisz mamy siedem osób. Falcona, Scarlet, Kapitana Amerykę, Buckiego, Warmachine, Natashe no i naszego Hawekeye, który znowu siedzi w wentylacji! – To ostanie zdanie Tony krzyknął i dało się usłyszeć jak ktoś głośno przeklina, uderza się najprawdopodobniej głową o sufit szybu i przechodzi dalej tylko po to, aby wyjść z drugiej strony.
–          To tym bardziej się przydam. – Prychnął cicho chłopak, przerywając mężczyźnie. – Macie tutaj złoczyńców? Czyli to Midgard? Ojciec opowiadał mi o was… Widzę, że u was harmonia to ledwie dwie sekundy życia. – Parsknął cicho chłopak. – U mnie w królestwie panował spokój i dobro, do czasu, w którym zła królowa nie przejęła tronu. Prawdopodobnie jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ale nie chce siedzieć w miejscu, ani nic… – Szepnął cicho Loki. – Zwłaszcza, jeżeli śmiertelnicy giną.
–          Niech Ci będzie, księżniczko. – Mruknął Tony i westchnął cicho. – Ale bezpieczniej będzie, jeżeli będziesz pod naszym nadzorem i nie będziesz zbliżał się do naszych sprzętów, już wiem! – Powiedział i zaśmiał się lekko. – Słuchaj będziesz naszą małą, słodką, kurą domową. Fartuszek Ci kupimy… Myślę, że rozmiar „S” będzie dobry.
–          Mogę być i nawet myszą domową, ale nie mów do mnie księżniczko, albo Cię przemienię w szczura! – Warknął cicho chłopak, a Tony zaśmiał się cicho.
***
            Słońce tego dnia przygrzewało bardzo mocno, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Drzewa w okolicy zamku były po prostu zniszczone, więc Thor zapuszczał się dalej i dalej, oddalając się co raz bardziej i bardziej od domu. Thor szukał zwierzyny, albo, chociaż jabłek, na obiad. Jego zwykłe zrobione z lnu spodnie wyglądały na przemoczone, a bluzka wykonana z tego samego materiału była brudna. Thor postanowił się umyć. Podszedł do rzeki, gdzie obmył twarz wodą, przyglądając się przez chwilę swojemu odbiciu. Jego oczy były smutne, a włosy sięgały połowy pleców. Jego siostra miałaby teraz nie zły ubaw robiąc mu multum warkoczy.
            Thor nie znalazł nic do jedzenia. Nawet pół ryby. Westchnął, gdy zaburczało mu w brzuchu. Zjadłby, chociaż jabłko, ale niedane mu było nawet wyobrazić sobie smaku owocu, ponieważ młodzieniec usłyszał krzyk za sobą.
–          Hej, ty! – To była straż królowej.
            Thor sięgnął po łuk, ale nim zdołał go napiąć jego ręce zostały okute w lód, a chwilę później młodzieniec został uprowadzony do zamku królowej. Chłopak rozpoznał w swoich oprawcach również syna władczyni. Fenris uśmiechnął się w naprawdę wredny sposób. Był średniego wzrostu, a pomniejsi Asi mówili, że królowa spółkowała z olbrzymem, kilka stuleci wcześniej. Nikt jednak nie znał prawdy. Charakterek Fenrisa również pozostawiał wiele do życzenia. Chłopak był co najmniej bez serca.
–          Czego chcecie ode mnie? – Wysyczał lodowato, a Fenris po patrzył na niego błyszczącymi z irytacji oczyma.
–          Nie pytaj mnie. Matka kazała nam Cię sprowadzić.. – Uśmiechnął się podle, otwierając drzwi z ciemnego drewna.
            Sala tronowa wyglądała dosyć mrocznie, zwłaszcza, że praktycznie wszędzie panował nie porządek i chaos, od kurzu chciało mu się do słownie kichać. Pewnie nikt tu nie sprzątał od setek lat. Królowa jednak siedziała na tronie niewzruszona istnieniem innych. A tron Odyna wciąż istniał i był taki sam jak kiedyś. Thor uparcie szamotał się, próbując się wyswobodzić z lodowych oków, które to cały czas były na nadgarstkach młodzieńca. Kobieta siedziała na tronie szaleńczo rozbawiona utarczką chłopaka z jej lodowcowymi gigantami, a zarazem nowymi strażnikami. Uśmiechnęła się wrednie, a po chwili odezwała się lodowatym tonem głosu.
–          Mój dziedzic powiada, iż jesteś synem kowala? – Zapytała Koli, obserwując szarpiącego się Thora. – Jak i również jedynym osobnikiem, który może bez uszczerbku na zdrowiu przeżyć upadek z Bifrostu, na Midgard.. – Stwierdziła leniwie, oblizując spierzchnięte wargi. Thor zerknął na nią, przestając na chwilę wierzgać w uścisku dwójki mężczyzn. Kobieta założyła nogę na nogę i ułożyła dłonie na kolanie. – Rzekłabym, że proszę Cię o pomoc, jednakże… – Królowa uśmiechnęła się i przyłożyła palec do ust. – to rozkaz. Zgubiłam na Midgardzie więźnia. Ty masz go sprowadzić z powrotem. – Powiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
–          Już po niej. –  Powiedział beztrosko Thor przestając się szarpać.
–          Po nim… – Poprawiła go kobieta z głuchym westchnieniem.
–          Tym bardziej.. – Powiedział, a Koli, zaśmiała się bez emocji.
–          Nie znasz mego więźnia, a śmiesz go oceniać czy przeżył czy też nie? – Mruknęła zimno. – Ah, nie gdyś mogłabym zabić dla tak przystojnego mężczyzny, królowa wstała, a Thor, szarpnął się w tył. Uśmiechnęła się wrednie sunąc palcami po jego blond brodzie.
–          Nie wracam na Midgard…
–          Jeżeli chcesz… Zostaniesz sowicie wynagrodzony. – Powiedziała nagle. – Po prostu otrzymasz wszystko, czego żądasz, ale przy prowadź mi do zamku Lokiego.
–          Na cóż mi pieniądze, gdy tamtejsi ludzie wrzucą mnie do lochów, albo powieszą, a nie co później robale obejdą mą skórę? – Zapytał chłodno. Nim kobieta zdążyła mu odpowiedzieć młodzieniec postanowił zadać kolejne pytanie. – Po cóż, Ci właśnie ten więzień? Dlaczegóż właśnie on? – Rzucił chłodno i wstał za pomocą straży.
–          To już nie twoja turbacja, czyż nie mój drogi kowalu? – Warknęła cicho Koli, od wracając głowę w bok. Thor westchnął cicho, bał się przeciwstawić, ale… Czuł. Po prostu czuł, że musi.
–          To chyba jednak mój frasunek, skoro mam zaprzątać nim swoją głowę.
–          ZROBISZ to, co Ci rozkaże synu kowala! – Głos kobiety u niósł się specyficznie, nie krzyczała, ale dało się wyczuć irytację i kiełkującą powoli wściekłość.
–          A cóż się stanie, jeżeli odmówię? – Zapytał, a lodowi giganci złapali go i zmusili do przyklęknięcia. Koli złapała za klingę długiego sztyletu ukrytego za paskiem swojej sukni. Sam sztylet był wykonany z lekką przebiegłością, ponieważ był on zakończony z dwóch stron ostrzem. Był poświęcone do przekazania Asgardzkim magom, których ceniono za wyjątkową pomysłowość. Thor nie miał pojęcia skąd o tym wie, jednakże miał wrażenie, że widział już ten sztylet. Nie wiedział tylko gdzie i kiedy. Prawdopodobnie było to w księdze z czarami, ale Thor nie miał co do tego takiej pewności.
            Koli podeszła do niego i przystawiła mu ostrze do gardzieli.
–          Nawet, jeżeli umrę to tylko będzie mi lepiej. – Rzekł pewnie chłopak. – No dalej! – Warknął zimno.
–          Chcesz dołączyć do ukochanej siostry prawda? – Rzuciła rozbawiona. – Czym jest życie bez Ester? – Zbliżyła usta do jego ucha.
–          Nie używaj jej imienia! – Wrzasnął lodowato Thor, czując rozgoryczenie i wściekłość. Niemalże rzucił się Koli do gardła. A jednak… Strzępki zdrowego rozsądku mówiły mu, żeby tego nie robić, głownie dla tego, że wszyscy w królestwie szeptali, że kobieta jest czarownicą. Kobieta zaśmiała się demonicznie.
–          Uu… Czyżbyś tęsknił? – Podły uśmieszek zakwitł na jej wargach. – Co byś dał, aby ją znów ujrzeć, hmm?
–          Ja… – Thor zaklął szpetnie i odezwał się przyciszonym głosem. – Zrobiłbym wszystko..
–          Wiesz o moich zdolnościach magicznych… – Kobieta pochyliła się do przodu i zerknęła głęboko w błękitną otchłań oczu. – Sprowadź mego więźnia, a ja uczynię Cię znów szczęśliwym i dobrodusznym.
–          Nic jej nie sprowadzi. Nawet ty… – Szepnął cicho młodzieniec.
–          Ja mogę…
            Thor westchnął cicho.
–          Życie za życie… – Powiedziała bez chwili namysłu, a za razem sykliwie i wyprostowała się, a Thor przełknął ślinę.
–          Niechaj będzie..
***
            Nie minęły nawet trzy pełne miesiące, a Loki rozgościł się w siedzibie Avengersów na dobre. Poznał Midgardczyków, z którymi przyszło mu żyć. Byli to nie tylko Tony, Falcon czy Scarlet. Loki poznał też resztę Mścicieli. Byli to również Czarna Wdowa, jakoby Natasha Romanoff, Clint Barton, jako Hawkeye, Kapitan Ameryka, czyli Steve Rogers oraz Bucky, który miał na imię James Barnes. Ten ostatni był dosyć dziwaczny. Zachowywał się jak zazdrosna nastolatka, w stosunku do Kapitana.
            Loki westchnął bo niestety zabroniono mu walczyć. Chodził przez to ze stresowany, bo martwił się o swoich nowych przyjaciół. Między innymi, dlatego, że to przez niego nie mogli mieć spokoju. Loki chciał pomagać, ale jedyne co otrzymywał to suche odmowy, albo „Nie musisz”, chociaż wiedział, że tak w cale nie jest! On po prostu miał czekać na nich w Avengers Tower, jak ten przysłowiowy pies. Ale nawet to zwierze martwi się o swojego właściciela. Nie raz myślał nad możliwością nauki teleportacji. Był w końcu magiem i mógł sobie teraz przywoływać księgi, ale to by znaczyło, że mógłby nawet przez sen się teleportować gdziekolwiek. Pamiętał, jak dwieście lat temu uczył się parania ogniem. W nocy czystym przypadkiem zmienił jednego ze Lodowych strażników w żywą pochodnie.
            Niestety, dla Lokiego nie było jedynie zagrożenia w świecie zewnętrznym, – ponieważ „Wielki brat, Fury patrzy”, jak twierdził Tony. Nie wiedział, czemu, ale nikt nie lubił tego szpiega. Podobno Tony najbardziej. Nie widział go, ale wyobraźnia podpowiadała mu, że to nie może być nikt fajny, albo wręcz przeciwnie. Loki westchnął. Czuł się bez radny! Niechciał robić Mścicielom problemów i teraz oferta Tony’ego była, cholera jasna bardzo kusząca. Ten nie robił nic, tylko konstruował bronie masowego lub nie rażenia. Loki miał wrażenie, że któregoś dnia to się dla niego no po prostu źle skończy.
            Chłopak był uprawniony do jednorazowego opuszczenia Avengers Tower tylko raz w miesiącu, ponieważ było w tedy najmniejsze ryzyko, że przypadkiem „ktoś” – Fury – go capnie i nie odda. Może to była lekka paranoja, ale Avengersi naprawdę go chronili. Pewnie, dlatego, że Loki pakował się non stop w jakieś kłopoty? Udowodnił to już pierwszego dnia, gdy poznając świat Midgardu obraził jakiegoś tam jegomościa i na Avengersów spadła „niewinna” pogawędka z szefem złej organizacji AIM’u.
             Loki chadzał najczęściej do biblioteki i czytał książki. Tak, kochał czytać,. Najbardziej te bardzo stare, często o mitach, czasem brał do rąk książki z półki z serii nauka, a czasem była to tylko fantastyka. Dzisiaj czytał bestseller o fizyce kwantowej, napisaną przez Edwarda, Anthony’ego Starka. Mężczyzna na okładce przypominał mu Tony’ego, głównie z oczu i tego krzywego uśmieszku. Brakowało mu tych jego wciąż młodzieńczych zmarszczek i tej jego brudki.
            Chwila… Moment!
            Czy on nie nazwał swojego domu „Stark Mansion”? Loki zmarszczył brwi i dotarło do niego, że od pół godziny wgapia się w stronę tytułową książki. Tak To jest on! Westchnął, prychnął i zaczął ją czytać. Pierwsze litery zlewały się mu jednak ze sobą i były zbyt nie jasne, o czym przekonał się po kolejnej godzinie. Nie wiedział co to jest „Rezystor czegoś tam”, a tym bardziej nie rozumiał, co to jest „Zimna fuzja”. Jednak nie poddawał się i czytał powoli dalej i dalej, aż w końcu zaczął wszystko rozumieć. Uśmiechnął się do siebie i powoli zaczął robić sobie notatki. Jego charakter pisma był niczym hieroglify, dla przeciętnego śmiertelnika. Jakaś kobieta podeszła do niego i oznajmiła mu, że zamykają bibliotekę. Loki westchnął cicho i smętnie, po czym zabrał ze sobą wielki i wyglądający na całkiem ciężki stosik książek. Były tam między innymi zamierzał przeczytać je dzisiaj wieczorem.
            Sięgnął po dowód osobisty, tkwiący w jego lewej kieszeni jeansów, z wygrawerowanym jakimś imieniem oraz nazwiskiem uprawniającym do czytania książek w domu i podał go młodej dziewczynie stojącej za kontuarem. Loki zaczynał poznawać wiele nowych rzeczy. Zaczynając od kolokwialnie głupiego języka Tony’ego, po przez prawo, a skończywszy na czymś co śmiertelnicy nazywali parzeniem kawy, której osobiście Loki nie lubił.
–          Już… – Wyszczerzyła się, a Loki uśmiechnął lekko i podziękował. – Polecam Ci znaleźć sobie w książkę „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, chociaż poczekaj! – Dziewczyna sięgnęła pod kontuar i podała mu książkę. Tytuł i okładka o niczym nie świadczyły. Wziął ją do ręki. Średniej grubości, tom miał na sobie narysowany krawat. – Seria ma trzy tomy. Ale ten jest najlepszy. Sama bym chciała, takiego mężczyznę. – Westchnęła.
–          Emm… O czym to jest? – Zapytał nie kryjąc rozbawienia.
–          Zobaczysz, no nic, czas na mnie… – Mruknęła rozbawiona i puściła mu oczko. Loki zorientował się, że jest jej ostatnim klientem. Wziął książkę i swój stosik, po czym, wyszedł z biblioteki.
***
            Kolejny miesiąc minął mu, jak z bicza strzelił. Loki czytał książki po kilka razy, ale nie sięgnął po polecony mu bestseller. Nie wiedział czy to strach czy może coś innego nim kierowało. Jak tak teraz zdał sobie z tego sprawę to odkładał ją z miejsca na miejsce. Myślał kilka razy, czy nie zapytać o tę książkę Natashy, która miała pokój naprzeciw niego. Lecz za każdym razem rezygnował i sam nie wiedział, dlaczego. Może to był fakt, iż widział jacy Avengersi byli styrani każdego wieczora, gdy robił im kolacje?
            Ten dzień nie należał do najszczęśliwiej zaczętych, a sam Loki miał po prostu pecha. Gdy już w końcu postanowił, że wypełźnie ze swojego pokoju, spostrzegł Starka, który robił coś w kuchni. Prawdopodobnie była to kolejna kawa. Loki miał się wycofać, ale niestety, nie zdążył, ponieważ mężczyzna spostrzegł go. Loki nie przepadał za nim bo dwa miesiące temu Tony zalał kawą jego notatki, a później nawet nie przeprosił.
–          Nie odzywaj się. – Warknął. – wychodzę do biblioteki… – Burknął cicho chłopak, na co Tony jedynie obrzucił go spojrzeniem od stup do głów. Loki miał na sobie ciemne, skórzane spodnie i zieloną koszulkę krótkim rękawem i logiem Avengersów. Loki przewrócił oczami na to spojrzenie, a Tony prychnął coś pod nosem, ale nie skomentował tego, w czym wychodził chłopak.
            Loki skierował swoje kroki do windy, a chwilę później stał już przed wyjściem z niej. Skierował kroki do wyjścia, przy okazji wpadając na Clinta i Natashe, którzy żywo o czymś dyskutowali. Skinęli mu na dzień dobry i ten odparł im tym samym. Po chwili chłopak wyszedł na lipcowe ciepło. Nie było skwarnie, ale przyjemnie. W końcu, lato się dopiero zaczynało.
            Pierwsze chwile na świeżym powietrzu Loki odczuł bardzo przyjemnie. Letnie słońce lekko przygrzewało jego twarz, a ptaki zdawały się śpiewać piosenkę, którą zaczął sobie nucić. Z siedziby Avengersów do najbliższej biblioteki było nie daleko, ale już po chwili chłopak bystrze spostrzegł trzy roboty, wykonane prawdopodobnie z metalu. Na sobie miały jedynie zielone peleryny. Gdy Loki skręcił w prawo, te same ludzkie androidy zaczęły go obserwować, a na końcu chłopak poczuł, że idą za nim. Loki przyspieszył niemal biegnąc, a roboty wzbiły się w powietrze. Loki miał już pewność, że ścigają właśnie jego. Zwykli cywile patrzyli na niego z politowaniem, a niektórzy z irytacją, gdy chłopak wpadał na nich. Trzy sztuczne inteligencje zmieniły się w sześć, a chwilę później Loki zobaczył kolejne trzy nad latujące humanoidy. Loki wbiegł do central parku i to okazało się być zgubne w czynach.
–          Tu są cywile… – Jęknął cicho i przeklął cicho. Robot zerknął na niego i zaśmiał się, widząc jak Loki nie wie co ma robić. Loki stanął. Rozejrzał się prędko, przekalkulował ilość zniszczeń, jakie mogą dokonać roboty i stwierdził, że lepiej tutaj niż w środku miasta. Pół sekundy później Loki wyciągnął dłoń przed siebie i poruszył ustami wymawiając zaklęcie. Było to idealne posunięcie, ponieważ w jego kierunku zostały wypuszczone równo trzy wiąski żółto czarnej energii. Niestety wiąska odbiła się od powierzchni jaką stworzył Loki,  po czym dwa z nich trafiły w drzewa, a jeden z nich uderzył w ziemie, zostawiając dziurę wielkości sześciu połączonych ze sobą piłek do rugby.
            Ludzie przez chwilę patrzyli na nich, a nie co później zaczęli panikować i biegać wszędzie. Część z nich prawie wpadła pod lasery, które zaczęły się ukazywać u reszty robotów. Loki zaczął gorączkowo myśleć nad jakimś zaklęciem, ale jak to było do przewidzenia w jego głowie była pustka. Jakaś kobieta przewróciła się i została prawie, przecięta na pół. Loki wykonał kolejną pseudo magiczną tarczę, po czym podszedł do niej. Jej noga krwawiła i chyba Loki widział rozerwaną tętnice. Usiadł obok niej i zaczął szybko zaleczać ranę. Roboty jednak nie przestawały napierać na niego.
–          Jak się nazywasz? – Zapytał nie pewnie, aby odwrócić jej myśli od bólu. Sam został trafiony, ale poruszał ustami, aby odnawiać barierę.
–          E-Emili… – Szepnęła słabo
–          Ładne imię, wiesz? – Uśmiechnął się. Loki zakończył leczenie rany i uśmiechnął się lekko. – Teraz mnie posłuchaj… – Wysapał. – Musisz uciekać.
–          Ale…
–          Nie ma, żadnego, „Ale” zbierze rannych i wiej, okay? – Zapytał, a dziewczyna skinęła mu nie pewnie głową. Loki odwrócił się do nich przodem.
–          Jesteśmy Doombotami. Jesteśmy tu, aby zniszczyć Avengersów…
            Trójka Doombotów, wystrzeliła ponownie trzy pociski. Jeden z nich rozbił barierę Lokiego, który przekoziołkował do tyłu, ostatecznie siadając na tyłku. Wstał z trawy i wypluł nie co jej na ziemie. Loki zerknął na robota z niedowierzaniem. Czytał o nich w jednym z komiksów, jakie przyniosła mu Czarna Wdowa w ramach czegoś, co nazywali kółkiem zapoznawczym z ich wrogami. Loki nigdy nie przypuszczał, że będzie wstanie zobaczyć ich na żywo. To jest jakiś absurd, prawda?! Chwilę później Loki usłyszał świst powietrza i milimetr obok jego ucha przeleciał grot. Loki wrzasnął i odskoczył w prawo, prawie przewracając się o własne nogi. Strzała doleciała do celu i wybuchła w nodze robota.
–          Perfekt! – Krzyk Hawkeyea rozniósł się głuchym echem po okolicy.
…******…
Ates1 – Moja własna postać.

Ester2 – Moja własna postać.

1 komentarz:

  1. Wpis kuleje pod względem warsztatowym. W pierwszych dwóch akapitach znalazłem tyle błędów i potknięć, że odechciało mi się czytać dalej. Dobrze by było, żebyś jeszcze raz przeczytała ten fragment, poprawiła wszystkie błędy (również te ortograficzne "wykłucia") oraz sprawdziła gdzieś w internecie jak poprawnie zapisywać dialogi. Ćwicz, ćwicz i jeszcze raz ćwicz, a być może twoja proza będzie w stanie przyciągnąć na dłużej niż kilka minut.

    Pozdrawiam, przypadkowy przechodzień.

    OdpowiedzUsuń