wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział: 7. Otwarte serce - Śnieżka..

Kurde jest mi niezmiernie głupio, że tak długo musieliście czekać na ten rozdział w którym się sporo dzieje, jakby nie patrzeć, ale w końcu JEST!!
Standardowo nie betowane, ale moja beta serio ma dużo problemów ze szkołą (Nawet z przyjazdu do mnie na Halloween zrezygnowała o_O"..).

Podziękowania za pomoc należą się:
* TobiMilobi, (Za pomoc w pisaniu i dawanie mi kopniaków za każdy błąd jaki popełniłam xD!),
* Dagulec (Za ogólną pomoc i lekkie poprawki :D!),
* oraz standardowo MikuUchiha xD (Że jesteś skarbie i że mnie wspierasz :)!)

Rozdział: 7. – Midgard… – Część druga..

–          Hej! Na brodę Odyna zwariowałeś? – Wrzasnął Loki, gdy mężczyzna z łukiem zbliżył się do niego. Loki prychnął głośno widząc jego uśmiech. Clint zachowywał się jak dziecko, które dostało właśnie nową zabawkę. Nie zachowywał się jak dorosły, prawie dwudziestoletni mężczyzna, przez co Loki łapał się za głowę. Tydzień temu – po jednej z imprez, które zafundowało im S.H.I.E.L.D – Barton po powrocie do Avengers Tower, nie dość, że zaczął płakać ze śmiechu, to jeszcze zaczął turlać się po podłodze, pytając Natashy o to, gdzie jest jego misio. Kobieta mu spokojnie tłumaczyła, że jest w jego sypialni, po czym spojrzała na Lokiego wymownie i poszła, podtrzymując Clinta pod ramieniem do pokoju. Chyba zaczynam się przyzwyczajać do klaunowatego zachowania i odzywek tegoż śmiertelnego Midgardczyka…
Barton wypuścił dwie strzały na raz, które to perfekcyjnie utkwiły w ramieniu Doombota. Loki został wyrwany z zamyślenia w momencie, gdy jeden z Doombotów wystrzelił z dłoni swoim laserowym pociskiem stronę jednego z cywili, który zaczął nagrywać ich bójkę. Rety!
–          Przepraszam, to nie moja wina, że stoisz mi na drodze do mojego celu! – Krzyknął rozbawiony Barton i wyciągnął drugą strzałę, przykładając ją do łuku. Po chwili ta wystrzeliła po czym wylądowała w kolanie Doombota. – Jak tam Doombociku? – Zacmokał.
            Ten prychnął jedynie w odpowiedzi i wyjął grot z kolana, łamiąc całość patyka na dwie idealnie równe części. Strzała wylądowała na ziemi.
–          Nasz Pan każe zniszczyć Avengersów oraz Lokiego… – Robot zawahał się przez chwilę wyraźnie, ale szybko dodał: – Odinsona. – Dokończył tubalny, męski głos wydobywający się z ust robota. Loki przeklął po Asgardzku. Nastała chwila ciszy, a po niej Doombot zaciął się i zaczął krzyczeć „Error!  Błąd systemu!”. Robot zaczął strzelać na oślep swoimi „laserami zagłady”, raniąc kilka osób, które to nagrywały ich chwilową utarczkę. Wtedy też zaczęła się panika. Cywile, praktycznie zaczęli się tratować chcąc uciec.
–          Czym się im naraziłeś?! – Wrzasnął Barton.
–          Nie wiem…
–          Jak to nie wiesz?!
–          Normalnie! – Warknął Loki i uderzył Doombota zieloną magią. Ten zachwiał się i upadł na tyłek.
            Loki niby wiedział, że nie może używać magii, bo tarcza się dowie i będą mieli przechlapane, ale cóż… Musiał podjąć aż takie ryzyko, aby uratować kilka marnych istnień ludzkich. Młody książę pokręcił głową na taką myśl i uniósł ręce do góry, a z nich wystrzelił magiczny, zielony pyłek, który zaczął miarowo opadać na ziemię i robić coś na wzór kopuły pomiędzy nim, Clintem i dziewiątką Doombotów, a światem zewnętrznym.
–          Natasha, gdzie jesteście?! – Wrzasnął Clint do komunikatora. Mężczyzna sięgnął po kolejną strzałę, z białym grotem. Po chwili wycelował, a następnie wypuścił kolejny już bełt. Szalejący na ziemi robot został powstrzymany i oblodzony przez zamrażającą strzałę. – Perfekt! – Krzyknął entuzjastycznie i zrobił fikołka do tyłu unikając dwóch kolejnych ciosów dwójki innych robotów, które to uderzyły w niego z całą mocą. – Loki ile dasz rady tak trzymać tą barierę? – Zapytał.
–          Nie długo! – Jęknął chłopak w odpowiedzi.
–          Czy pozostali wejdą? – Zapytał Clint.
–          Myślę, że tak, ale nie mam pojęcia, czy do tego czasu ją utrzymam. – Burknął z bólem w głosie Loki. Po chwili do dwójki znajomych, dołączyła również trzecia postać, a była to oczywiście Natasha Romanoff.
            Kobieta odbiła się, niczym piłeczka od ziemi i robiąc salto w powietrzu przekroczyła barierę. Po chwili popędziła w kierunku jednego z Doombotów, uderzyła go w plecy powalając go na ziemię. Wkurzony Doombot odwrócił się i zaczął szybko strzelać w jej kierunku. Kobieta szybko odskoczyła, a Barton wystrzelił kolejną strzałę w kierunku Doombota, tylko po to by jak to sam określił? A tak! „nie wierzgał nogami gdzie po padnie!”. Clint wyrżnął kolanem o ziemię, gdy ta zaczęła drżeć wokół nich. Wyglądało na to, że roboty zaraz się wydostaną.
            Dwa inne Doomboty zaczęły atakować chłopaka i Natashe. Parę razy celnie trafiły w skupionego na wymawianiu odpowiednich inkantacji Lokiego, który raczej miał gdzieś teraz to, co się działo z jego ciałem. Zagoi się… Za-go-i. W końcu, stało się… Popsute Doomboty wydostały się z lodu i zaczęły strzelać najpierw w kierunku Bartona, który szybko się schował za jakiś wystający głaz, później Lokiego, aż w końcu dostało się też, Natashy, która jęknęła, gdy oberwała z całej siły w środek pleców. Natasha upadła, uderzając głową w twardą ziemie. Z jej ust popłynęło trochę krwi. Wyglądała na martwą. Loki rozchylił wargi, zaprzestał utrzymywać barierę i podbiegł do kobiety, szepcząc zaklęcie uzdrowienia.
–          Co z nią? – Zapytał przerażony Barton.
–          Jest nieprzytomna, ale żyje! Musisz sobie poradzić, jak na razie sam! – Rzucił nie pewnie chłopak, obserwując jak Clint zagryza wargę i stopuje kilku przeciwników na raz, przed zabiciem jego i Natashy. Loki zagryzł wargę i po chwili zaczął szybko ją leczyć. Lód jednak zaczął ponownie pękać.
            Natasha otworzyła nagle oczy, a te zajarzyły się lekko od magii Lokiego, która w tym momencie została wtłoczona do jej organizmu. Loki uśmiechał się do niej, uspokajając swój oddech. Musiał jeszcze wykonać jedną barierę i kilka sztuczek, w taki sposób by nic mu się niestało i by pomógł reszcie. Wyzucie całej magii z czarodzieja grozi śmiercią lub trwale uszkadza magię! przypomniał sobie słowa nauczyciela, gdy żył jeszcze na Asgardzie. Natasha, zerknęła na niego z wdzięcznością i powoli wstała. Ten również się uniósł z klęczek i szybko zaczął wykonywać kolejną barierę. Loki stał sztywno przez dłuższą chwilę, gdy jeden z Doombotów uderzył w niego, niszcząc ją. Loki krzyknął tracąc kontrolę nad swoim ciałem i uderzając nim w drzewo niedaleko nich. Loki czuł ból w całym ciele. Nie umiał ukrywał niczego, najbardziej bolały go ręce. Clint chciał podbiec do niego, ale nim to zrobił został zaatakowany przez kolejnego Doombota.
–          Hej, Loki wszystko okay?! – Zapytał nie pewnie Barton, łapiąc kolejnego robota, tym razem w siatkę. – Natasha teraz!
            Loki jęknął z bólem i wyszedł z pomiędzy drzew, w jego włosach czaiły się gdzieniegdzie drewniane patyki czy nawet liście. Uniósł kciuka do góry. Nie było mu jednak do śmiechu. Na jego twarzy zaczęła rodzić się irytacja i złość. Splunął krwią i postanowił nadać dwa odrębne od siebie punkty na osłony jego znajomym, którzy walczyli wewnątrz bariery.
***
–          Jak tam nasz plan? – Zapytała Koli wchodząc do pomieszczenia. Jej oczy świeciły się od sadystycznej ciekawości.
–          Już wkrótce ty i ja zasiądziemy na kolejnym tronie… – Uśmiechnął się wysoki mężczyzna z maską na twarzy.
–          Kiedy zostanie zlikwidowany? – Zapytała z podekscytowaniem kobieta.
–          Już wkrótce… – Roześmiał się w głos mężczyzna.
***
Kapitan Ameryka i Bucky Barnes, wkroczyli szybko do akcji pomiędzy dwóch przyjaciół i czterech Doombotów, które atakowały ich bezlitośnie. Loki męczył się z pięcioma z nich i również nie wyglądał na szczęśliwego.
–          Natasha, Clint, bierzcie tam tych trzech, ja i Bucky zajmiemy się tymi trzema… – Rzucił Steve do części drużyny. W tym momencie wpadła również Scarlet i Falcon. – Wy zajmiecie się tamtą dwójką.
            Loki wyglądał jakby miał o coś zapytać, ale nie otwierał ust i po prostu zajął się utrzymywaniem reszty przeciwników z dala od mieszkańców Nowego Jorku.
            Loki czytał sporo książek oraz komiksów o wrogach Avengersów w czasie, gdy mu się nudziło, czyli praktycznie cały czas. Wkurzał się jednak, gdy czegoś nie rozumiał, bo nie oszukujmy się, ale język, którym się posługiwał nie należał do zbyt nowoczesnych. A osoby, którymi się otaczał używały tylko takiego. Przystosowanie zajęło mu kilka dni, ale w końcu dał radę.
            Natasha ostrzelała robota, a ten odwdzięczył się jej laserowym pociskiem, który został zablokowany przez tarczę Kapitana Ameryki. Widać było, że radzą sobie doskonale, ale gdy byli pełną drużyną wychodziło im wszystko wręcz perfekcyjnie. Porozumiewali się bez słów. Loki zastanawiał się czy kiedykolwiek zaufałby komukolwiek w stu procentach na tyle, aby oddać komuś swoje życie pod opiekę. Loki przeklął po Asgardzku, ponieważ, jeden ze złych robotów skupił się na nim. Doombot wystrzelił z dłoni ponownie wiąską czarnozielonej energii. Na szczęście Kapitan Ameryka rzucił tarczą i osłonił go. Bucky złapał za Doombota swoją ręką wykonaną z vibranium, za gardło i rzucił nim przed siebie, w taki sposób, że ten przeleciał przez parę drzew, zatrzymując się dopiero na ostatnim z nich. Loki opadł na ziemię był już zmęczony. Pot zalał jego czoło, a kruczoczarne włosy przykleiły mu się do twarzy. Jęknął. Po mimo tego, że trafiali idealnie to te i tak wstawały. Coś było nie tak…
–          Nic Ci nie jest? – Zapytała zaniepokojona Scarlet.
–          Raczej nie… – Rzucił zmęczonym tonem Loki. Wyglądał na naprawdę wyczerpanego. Loki uniósł głowę, a po chwili wstał z trudem. – Nic mi nie będzie. – Uśmiechnął się do niej. – Mam jeszcze trochę energii… – Zagryzł wargę.
–          Ile? – Zapytała zaniepokojona.
            Bo co prawda Loki walczył jakąś drugą godzinę, ale wyglądał jakby był na polu bitwy co najmniej od szesnastu.
–          Jedno zaklęcie… Ale będę potrzebować czegoś ostrego. – Stwierdził. Ruszył powolnym krokiem, wymijając z trudem pociski Doombotów, w kierunku Clinta, który raz po raz wybierał strzały z kołczana. Loki potrzebował jednej z nich. Sięgnął do niego i zabrał strzałę, aby ją przekląć. Czar miał na celu doszczętne zniszczenie wroga. Loki wycelował w kierunku jednego z Doombotów, ale ręce mu się zatrzęsły i nie trafił do celu… To znaczy chyba, bo obraz mu się zamazał na chwilę.
            Rozległ się huk i uniosły się tumany kurzu. Loki poczuł, że coś przyciska go do ziemi. Obraz mu się całkiem zamazał. Chyba zemdlał na kilka sekund. Gdy ponownie otwierał oczy pochylały się nad nim dwie osoby. Kapitan i Bucky. Rogers był nieco zdezorientowany oraz zaskoczony.
–          Nic Ci nie jest?
–          Chyba nie…
Reszta drużyny szybko do nich podbiegła.
–          No proszę jesteś tak zajebiście rozchwytywany, że nawet drzewa na Ciebie lecą! – Zaśmiał się Clint, zaraz dopadając do Lokiego i klepiąc go „lekko” po plecach.
–          Nie chcę takiej miłości! – Jęknął ze łzami w oczach, Loki. – Wszystko mnie bolii.
–          Ale wrogowie pokonani! – Zaśmiał się cicho Barton…
            Cały stres zniknął. Loki był spocony ze zmęczenia oraz z ilości utraconych sił. Ręce mu drżały i chłopak łapał z trudem powietrze do płuc. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, bo wszyscy spoglądali teraz na lądujący czarny helikopter z ptakiem, a raczej z czymś w rodzaju orła na lewym boku. Z jego wnętrza wysiadł ciemnoskóry mężczyzna ubrany w czarny płaszcz, który łopotał przy każdym jego ruchu, gdy odchodził od latającej maszyny. Dopiero, gdy się zbliżył do nich na tyle, żeby mogli zobaczyć jego zirytowaną i zmęczoną minę, aż ich cofnęło. Bo, o to przed nimi stał Nick Fury w całej swojej okazałości. Jego spojrzenie się zmieniło, gdy zerknął na Lokiego. Początkowo był zaskoczony, później zirytowany, aż w końcu patrzył na niego jak na okaz w zoo.
–          Nie pozwolę wam się zamknąć. – Prychnął dziko, próbując wstać, ale nogi odmawiały mu jeszcze posłuszeństwa.
–          Po pierwsze już się poddałeś. – Uśmiechnął się bezczelnie Nick, ale po chwili podszedł do nich drugi, nieco niższy mężczyzna. Ubrany był w garnitur i ciemne okulary przeciw słoneczne. Facet spojrzał na Fury’ego, a później na z irytowanego Lokiego, który gdyby miał na tyle sił rzuciłby zaklęciami, patrząc na to jak się wije u jego stóp. – A po drugie… Bardzo mnie interesuje, co TO tutaj robi, a nie jest w S.H.I.E.L.D.owskim więzieniu. Wiecie, że są procedury! – Stwierdził zirytowany mężczyzna podniesionym tonem głosu. Jak na jego ciemną skórę, wyglądał naprawdę blado. Jego brązowe oko zerknęło na Clinta, a później na Natashe. – Czy ktoś mi na litość boską wyjaśni co się tutaj wyrabia?! Co to ma być za samowolka?!  – Krzyknął wściekle. – Dobrze wiecie, że wy, Avengersi działacie pod moją jurysdykcje! – Syknął chłodno mężczyzna, a Loki drgnął. – Nie macie prawa działać, bez mojej wiedzy. Waszym zadaniem było złapanie, a nie zniszczenie Doom bota. – Warknął mężczyzna. Loki rozwalił się zmęczony trawie.
–          Coś mi słabo… – Westchnął. – Me imię to Loki i jestem księciem w krainie Asgardu, a przybywam do was by prosić tych oto Mścicieli o to, aby mnie chronili przed moją, złą macochą, która po została na Asgardzie.
–          Tak, wszystko pięknie, ładnie! Fury przyprowadzilibyśmy Ci Doombota, ale nie był sam. – Westchnął cicho Steve. – Nie dostaliśmy pełnych informacji od Ciebie! Dlaczego nie chcesz nam zaufać? – Syknął cicho.
–          Przez nadmiar zaufania straciłem już oko… – Stwierdził cicho Fury, przez co nastała chwila niezręcznej ciszy. Nagle odezwał się telefon Phila. Coulson spojrzał na wyświetlacz.
 –         Panie Fury, nie chcę być niegrzecznym, ale według tego co wiem to nie możemy zatrzymać Lokiego…
–          Bo?! – Fury zmroził go spojrzeniem, ale Coulson nic sobie z tego nie zrobił, jedynie spojrzał z uśmiechem na niego.
–          Ponieważ w Internecie są już filmy z tym, jak ratuje kilku ludzi. –  Mruknął spokojnie, poprawiając krawat, który był krzywo zawiązany. Fury otworzył usta, ale nic nie powiedział na ten temat. Phil przeniósł spojrzenie na Kapitana i poruszył ustami w słowach: „Wisisz mi kolekcje kart z twoim podpisem.”. Kapitan zaśmiał się cicho i skinął mu głową. Bucky wyglądał na bardzo niezadowolonego. Chyba głównie, dlatego, że ktoś poza nim samym będzie mógł oglądać kapitana na limitowanych kartach, pół nagiego… Jedynie w bokserkach.
–          Cóż… Tym razem Ci darujemy, ale pamiętaj! tarcza ma Cię na oku. – Mruknął chłodno Fury i wrócili do helikoptera. Zanim niczym pies podążył Coulson.
–          Już myślałem, że nie przeżyję… – Jęknął cicho chłopak unosząc się z miejsca. Siły zaczęły mu powoli wracać. – Mam nadzieje, że nie będziecie mieli przeze mnie kłopotów, co? – Zapytał niespokojnie.
–          Raczej nie… – Stwierdził spokojnie Rogers, dyskretnie łapiąc Bucky’ego za rękę. Jedynie Loki to zauważył. Uśmiechnął się do nich lekko, ale nie rozumiał oczywiście, co to oznacza.
–          Idziemy na imprezę! Loki, chodź z nami… – Powiedziała podekscytowana Scarlet wieszając się na jego ramieniu.
–          Nie wiem, czym jest impreza… – Mruknął nie pewnie, z lekkim rumieńcem.
–          To coś takiego, gdzie się dużo pije, pali oraz dużo się tańczy… Odbywa się to w gronie znajomych, przyjaciół lub osób obcych… – Wyjaśnił pobieżnie, spokojnym tonem Bucky, obserwując Lokiego.
–          Och! Biesiada! – Stwierdził spokojnie Loki i westchnął głucho. Nie przepadał za taką formą rozrywki. – Umm… Wybaczcie, ale takiego rodzaju zabawy mi nie odpowiadają.
***
Wybranie się do Kalifornii zajęło im mniej niż dziesięć minut. Szybki lot, trwający nie całe pięć godzin ich Quinjetem i byli na miejscu. Loki niechętnie wysiadł z samolotu, ale jakimś cudem udało im się przekonać go do wspólnej „imprezy” i teraz wszyscy szli do Stark Mansion, zgarnąć Tony’ego. Loki miał na sobie czarną, zwiewną koszulę w kratę, jakieś jeansy oraz naszyjnik z literą „L” na złotym łańcuszku.
–          Nie podoba mi się wizja imprezy. – Mruknął krzywiąc się. Niechęć ociekała nim. W progu powitała ich Maria Stark. Czarne włosa kobieta właśnie opuszczała dom. Na jej twarzy widniał uśmiech.
–          Wy do Tony’ego, tak? – Spytała spokojnie szybko przeszukując papiery w teczce.
–          O! Pani Maria! Witam… – Kapitan ujął jej dłoń i ucałował ją w szarmancki sposób.
–          Ahh! Jak zwykle cudowny młodzieniec. – Uśmiechnęła się szeroko do niego. – Wchodźcie, wchodźcie… Tony jest u siebie. – Mruknęła Pani Stark. nagle usłyszała huk z dołu. Prawdę mówiąc Loki schował się aż za kapitanem. – Ehh… Znaczy na dole, w warsztacie. TONY? CO ZNOWU ROZWALIŁEŚ?! – Krzyknęła.
–          Nic mi nie jest! Dzięki za troskę! – Odkrzyknął Tony, wychodząc po schodach. – O! Hej, wchodźcie… – Mruknął spokojnie i biorąc sobie po drodze kawę z kuchni, którą zrobił dla niego wysoki, ale zarazem nieco grubszy mężczyzna. – Dzięki Jarvis.
–          Nie ma za co, Panie Stark. Praca z panem i pańską rodziną, to czysta przyjemność. – Uśmiechnął się mężczyzna.
–          Wychodzę synu, baw się dobrze… – Powiedziała spokojnie. – Tylko nie szalej… Wiesz, gdzie są prezerwatywy?
–          Jezus! Mamo! Robisz mi obciach! – Jęknął chłopak.
–          No, wiem, wiem, ale jesteś moim dzieckiem i masz tylko szesnaście lat1 – Mruknęła spokojnie i ucałowała syna w policzek i poszła w stronę wyjścia. Tony zrobił nie co wkurzoną minę i przetarł brudny od sadzy policzek i znów upił łyka kawy. Po czym powoli ruszył do siebie. Kobieta uśmiechnęła się jeszcze lekko i wyszła z willi.
            Loki rozejrzał się dyskretnie po salonie, a później po kuchni. Nic ciekawego jednak nie zobaczył. Scarlet pociągnęła go za sobą i poszli do pokoju młodego Starka. Pokój Tony’ego miał dużo zawalonej książkami i projektami przestrzeni. Miał również wielkie okna i widok na ocean. Pod jedną ze ścian stała ciemna sofa będąca jednym z drogo wyglądających mebli, którymi były jeszcze biurko, zrobione z ciemnego hebanowego drewna oraz wykonane z tego samego materiału co kanapa łóżko. Na nim musiała być piekielnie droga pościel o krwisto czerwonym odcieniu.
Loki został wepchnięty, przez Scarlet do wnętrza czterech ścian i wpadł w ramiona Tony’ego, który polał się świeżo zrobioną kawą.
–          Przepraszam! – Krzyknął, ale wciąż stał w jego ramionach. Tony przewrócił oczami i powoli zaczął rozpinać koszulę. Po prostu nie skomentował. Zmienił temat, zsuwając koszulę z ramion. Była krwisto czerwona, zapinana na szereg czarnych, malutkich guzików.
–          Obiło mi się o uszy, że robicie imprezę… Ale czemu beze mnie? – Tony spojrzał na nich z miną zbitego psa, którego nie słusznie wypieprzono na deszcz. Odstawił Lokiego na bok i uśmiechnął się do niego dwuznacznie, przez co ten zarumienił się mocno. Ten uśmiech mnie nie pokoi, ale nie rozumiem go. Mimo to mam wrażenie, że coś się stanie, pomyślał jeszcze chłopak siadając na krześle.
–          Jesteś jak magnez na imprezy, więc nie było sensu Cię informować. Bo gdzie impreza tam ty. Więc nawet jakbyśmy po ciebie nie przyszli, to ty by się i tak na niej znalazł. – Rzucił rozbawiony Clint.
–          No w sumie, co racja to racja! – Tony zatarł ręce z szatańskim uśmiechem.
***
            Loki wpatrywał się w niego oniemiały. Był w szoku i nie wiedział, co się dzieje. W jednej chwili był w domu Starka, a za chwilę był już ciągnięty do jakiegoś klubu nocnego w Los Angeles. „Circus Disco” nosiła nazwa miejsca zabaw Midgardczyków.  Od przekroczenia progu minęły może dwie, trzy sekundy, a w jego rękach była już butelka z Whisky. Loki powąchał trunek, a następnie powoli spróbował biorąc ostrożnego, powolnego wręcz łyka. Niestety skrzywił się z niesmakiem, mimo to połknął wszystko.
–          Fuj… – Prychnął cicho chłopak z absmakiem. Loki nie lubił pić, lub jak to mówią śmiertelni Midgardczycy chlać, na terenie ich świata. Z zamyślenia wyrwał go Tony, który zaśmiał się obok niego. Wyciągnął mu butelkę z dłoni i zastąpił ją, ostrożnie szklanką z rumem i colą.
–          Masz… Spróbuj tego. Powinno być lepsze! – Puścił mu rozbawione oczko, ale Loki spojrzał na niego nie ufnie. – Nie otrujesz się, luz księżniczko!
–          Hej! Nie nazywaj mnie tak! Poza tym nie ufam Ci… – Mruknął spokojnie, sunąc palcami po szklance. Zacisnął zęby i westchnął głośno. Nie wiedział co się z nim dzieje. W jednej chwili nie umiał mu ufać, ale znów z drugiej chciał go poznać z każdej możliwej strony. Tony był jedynym członkiem znajomych Avengersów, który był dla niego tajemnicą. Osoby będące przy nim zdawały się być również bardzo ważne. Tony miał dużo kolorowych zdjęć w różnych gazetach i Loki musiał przyznać, że ten był bardzo przystojny, zwłaszcza, jak… Loki zamrugał gwałtownie oczami, gdy Tony zbliżył wargi do jego ust. Odskoczył i krzyknął coś po Asgardzku.
–          Nie bój się… – Tony zabrał mu szklankę. – Rozumiem, że się mnie boisz i mi nie ufasz, ale gdyby nie ja to był byś teraz martwy. –  Stwierdził, a Loki uciekł spojrzeniem, gdzieś w bok. Cholera tu mnie ma, pomyślał, spinając się jeszcze bardziej. – Nie gryzę… – Mruknął spokojnie. Loki westchnął, a chwilę później poczuł dreszcz, który przeleciał go po plecach, gdy dłoń Starka, znalazła się na jego ramieniu, a po chwili Tony prowadził go na parkiet. – Chodź potańczyć… – Rzucił. – Reszta się świetnie bawi, a ty stoisz tutaj jak kołek i milczysz… – Powiedział spokojnie.
–          Słuchaj… – Rzucił cicho i nieśmiało Loki, z mocnymi rumieńcami na policzkach. – Nie umiem tańczyć. Tony zerknął na niego dziwnie i pociągnął go do siebie.
–          Każdy to umie. – Stwierdził i zaczął poruszać się w rytm jakiegoś szybkiego kawałka. Po chwili dołączył do niego Clint z jakimiś dwiema kobietami. Co prawda impreza trwała już piątą godzinę, a Barton był już nie źle wstawiony, mimo to zajebiście tańczył. Tony złapał Lokiego za ramię i sięgnął po dwie szklanki od jednego z kelnerów. – Masz! – Krzyknął, aby przekrzyczeć głośną muzykę. Loki zerknął na trunek poruszając się lekko i nie śmiało w takt melodii. Stark to chyba wyczuł, bo po chwili zabrał kolejną szklankę i jeszcze jedną, po czym podał je Lokiemu. Ten oczywiście wypił je nie co za szybko. Najpierw się skrzywił, a później dostał jeszcze dwie szklanki z innymi trunkami, które również postanowił spróbować. Rozluźniony Loki poczuł się dziwnie. Zaczęło szumieć mu w głowie, ale nie było to nie przyjemne. Było wręcz przeciwnie. – Nie przejmuj się nikt tu nie umie tańczyć… – Szepnął nisko Stark, przyciągając Lokiego za koszulkę do siebie. Nie wiedział co ma robić. Na jego twarzy pojawiły się lekkie rumieńce. W głowie zaczęło mu całkiem mocno szumieć. Tony, podał mu jeszcze jeden trunek. Pociągnął zawartość szklanki i zaśmiał się cicho. Odchylił głowę w tył. Zerknął na Starka, który zaczął kołysać biodrami, obejmując go w pasie. Dopiero teraz zauważył, że muzyka się zmieniła i leciał jakiś wolniejszy kawałek. Loki drgnął czując obce dłonie na swoim ciele. Delikatne muśnięcie ust na jego lewym uchu.. – Rozluźnij się… – Stwierdził seksownie do ucha Lokiego, przygryzając jego małżowinę uszną. Loki jęknął i rozluźnił się. – Dajesz kotku… – Wyszeptał mu Stark, pijąc jakiś kolorowy trunek. Loki zabrał mu szklankę, nim ten skończył pić jej zawartość. Muzyka znów przyspieszyła.
–          Mogę? – Zapytał. Tony uśmiechnął się do niego.
–          Jest twój… – Wzruszył ramionami, a Loki wypił całą zawartość szklaneczki jednym haustem. Stark rozchylił usta, ale po chwili je zamknął. – Nawalisz się i będziemy Cię zbierać z podłogi zachichotał mu do ucha, sunąc palcami po jego bokach. – Kusisz… – Szepnął. – Nawet bardzo… – Owiał mu usta oddechem i odwrócił go przodem do siebie. Ich usta dzieliły milimetry. Ręce Lokiego opadły wzdłuż ciała szesnastolatka. Nie zaciskały się już na szklance; ta wyleciała mu z rąk i potoczyła się w jakimś nieznanym kierunku. Sapnięcie, dotyk ust, śliski język. Chwila zapomnienia.
–          Oh! Na Brodę Odyna, co robisz? – Zapytał, gdy Tony wsunął dłoń w jego i pociągnął go za sobą. Tony chciał wracać z nim do siebie. Loki parsknął głośnym śmiechem, nie wiedząc co się tak naprawdę z nim dzieje. W jednej chwili czuł, jak dłonie mężczyzny trzymają go mocno, w drugiej czuł, że się wywraca. Loki zamknął oczy, a chwilę później je rozchylił. Zrobiło mu się niedobrze i cholera! Chyba zarzygał koszulę Starka. Parsknął cicho.
–          Nic… Idziemy grzecznie do wyjścia, bo widzę, że się przewracasz. Tony skinął do Steve’a głową, że wychodzi.
            Loki poczuł powiew świeżego powietrza. Dotknął delikatnie swoich warg i chyba znów zwymiotował. Chłopak został wzięty do jakiegoś samochodu i pojechali. Chwilę później urwał mu się film.
***
            Pierwsze co poczuł to tępy, cholerny ból w okolicach głowy. Loki rozchylił powieki. Tak, to stanowczo mój cholerny łeb! Głowa rwała go cholernie mocno. Patrzył w sufit przez kilka sekund. Nawet oczy go bolały tępym, urywanym bólem. Zacisnął je mocno i jęknął. Uniósł dłoń do głowy. Na brodę mego ojca! Moja głowa, pomyślał. Leżał tak może z dziesięć minut, nim zrozumiał, że nie wie, gdzie jest. Usiadł, niestety tak gwałtownie, że omal nie zarzygał czerwonej, satynowej pościeli. Przełknął szybko to, co podeszło mu do gardła i otworzył oczy. Zobaczył wodę, tabletki oraz jego ubrania uprane i uprasowane. Ułożone w idealną kostkę. Patrzył tępo przez chwilę w tamtym kierunku, po czym na drugiej stronie łóżka dostrzegł kartkę i czekoladę.
„Jestem na dole, jakby coś to przyjdź tam.. Ah! I umyj się, prysznic masz po lewej od wejścia, a że jesteś z Asgardu to nie wiem, czy sobie poradzisz, ale myślęże dasz sobie radę. Jak nie to krzycz po Jarvisa.
Tony S.
PS. Woda i tabletki są dla Ciebie ;). Czekolada, również mi pomaga na kaca, ale nie wiem, jak będzie z tobą..”.
Loki prychnął, wziął leki i zapił je wodą. Postanowił jednak nie wstawać jeszcze z wygodnego wyrka. Musiał przyznać, że od momentu, w którym przyszli do klubu w Los Angeles, nie wiedział, co się z nim dzieje. Westchnął i przechylił butelkę wody upijając jej trochę. W jednej chwili pił coś z Tonym w drugiej nauczył się tańczyć, chociaż niemiał pewności, czy można to tak nazwać, a później było już tylko gorzej i gorzej, bo się schlał jak ostatnia świnia i chyba… O mój boże… Zarzygałem koszulę Tony’ego!
Spojrzał na zegarek i aż podskoczył z nie dowierzaniem. Na tarczy elektronicznego zegara widniała godzina 6:45, wieczorem. Loki zamrugał. To nie możliwe, że przespałem około szesnaście godzin, jęknął w myślach. Wstał powoli i podszedł do okna, nie zważając na ból głowy, jaki rozchodził się po jego czaszce.
Na dworze słońce dopiero wstawało. Temperatura mogła z rana wynosić około szesnastu stopni. Loki spojrzał ponownie, na zegarek i wpatrywałby się w niego jeszcze jakiś czas, gdyby nie wszedł do pokoju Tony z naręczem papierów podkrążonymi, czerwonymi z nie wyspania oczyma oraz z kubkiem kawy w drugiej dłoni. Tony nie patrzył na niego, tylko na papiery.
–          Coś mi się nie zgadza… – Mruczał do siebie. Loki postanowił nie być ciekawskim i postanowił puść się umyć. Według wskazówek młodego Starka, łazienka powinna być na lewo. Loki wszedł pod prysznic i szybko się umył, przepłukał zęby wodą i wyszedł z łazienki.
–          Masz popsuty, zegarek. –  Stwierdził prosto z mostu Loki.
            Tony uśmiechnął się do niego z nad papierów.
–          To nie jest zegarek…
–          A co? Szczotka do mycia kibla? –  Prychnął cicho młody książę.
–          Nie, to jest telefon, tylko jak zwykle nie wiem gdzie jest słuchawka. Pewnie zapomniałem jej odłożyć po ostatniej rozmowie z Pepper. – Zaśmiał się cicho Tony, widząc dziwną minę chłopaka dodał. – Mam darmowe rozmowy ze wszystkimi, bo mój ojciec ma najlepszą firmę z bronią.
–          Jeżeli chodzi o to, co wczoraj się wydarzyło to ja… – Loki westchnął ciężko.
–          Słuchaj, to co się wczoraj wydarzyło, już się nie odwróci. Było fajnie, ale nie chciałem się do niczego zmuszać, więc położyłem się z tobą spać i tyle… Nie bój się, nie przeleciałem Cię… – Stwierdził spokojnie, upijając łyk kofeinowego trunku.
–          Eeee… Wybacz, ale mój język jest trochę… Inny i nie wszystko rozumiem, a raczej wróć! Nic nie rozumiem. Co to znaczy, że mnie „Nie przeleciałeś”?
            Tony parsknął śmiechem.
–          Nigdy nie uprawiałeś seksu, albo jak to wy mówicie, „nie uprawiałeś wolnej miłości”? – Zapytał spokojnie Tony, na co drugi poczerwieniał na twarzy, jak dorodny buraczek. – Ile ty masz lat?
–          Dziewięćset siedem… – Mruknął. – Na wasze, mam szesnaście lat. – Mruknął. – Poza tym co w tym złego?! – Warknął.
–          Umm… Słuchaj, bycie prawiczkiem jest… Dziwne. – Stwierdził uspakajając oddech, po chwili jednak nie wytrzymał ponownie parsknął śmiechem.
–          Idę… – Prychnął cicho. – Gdzie jest reszta Avengersów? – Loki ubrał swój podkoszulek, spodnie oraz swoją koszulę.
Tony wzruszył ramionami, ale nie przeprosił go, mimo, że doskonale wiedział, iż go uraził do żywego. Loki zagryzł wargi.
–          Jesteś głupkiem! – Prychnął chłodno chłopak, opadając na łóżko młodego Starka. – Głowa mnie boli… – Wyjęczał Loki. – Po cholerę mi tyle wciskałeś tych trunków?! – Podniósł głos, co okazało się być największym błędem w jego życiu. Kac morderca jeszcze nie minął.
–          A i jeszcze jedno, jestem najmądrzejszym nastolatkiem i dzieciakiem tych czasów. – Stwierdził spokojnie Stark. – A tak w ogóle, witamy na ziemi lub ja ty to mówisz? A tak… Na Midgardzie, gdzie 80% ludzi to potencjalni mordercy, gwałciciele, osoby chore psychicznie i tak dalej, 19,1% to samobójcy oraz homoseksualiści i 0.9% to osoby normalne… – Uśmiechnął się krzywo Tony.
…******…


Jakoś tak mi pasowało xD!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz