Rozdział: 4. – Więzień ukryty na
zamku!
Frigga pozwoliła chłopcom na wyjście z zamku, jeszcze
przed uroczystą kolacją. Kobieta obserwowała ich przez okno. Jej dzieci były
bardzo ciekawe i podekscytowane jak wygląda król Midgardu. Jednak chłopcy
zamiast iść powolnym tempem do Heimdalla, zatrzymali się u wrót zamku. Przykucnęli
i zaczęli coś robić. Kobieta niemiała jednak pojęcia co. Westchnęła i usiadła
na krześle. Rozejrzała się po pokoju. Było to ogromne pomieszczenie z jednym,
ale za to siedmioosobowym łożem, na samym środku pomieszczenia. Obok niego stał
wyściełany złotą nicią fotel. Naprzeciwko miejsca wypoczynku jej męża były
wielkie, złote drzwi. Zamykane na cztery zamki, gdy Odyn zapadał w swój sen.
Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem i do Sali
wpadli dwaj książęta. Loki trzymający coś w ręce i jej pierworodny, ukochany
syn. Thor. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i wyprostowała się. Przecież nie mogą poznać, że mam troski
prawda?
– Matko! – Krzyknął Loki, a jego średniej
długości kruczoczarne włosy unosiły się i opadały w nie regularny sposób, gdy
biegł. – Potrzebujemy twojej pomocy! – Zatrzymał się, oddychając ciężko. Loki
miał płacz na końcu nosa, przez co Frigga przestraszyła się nie na żarty. Po
chwili jednak zerknęła na ręce księcia. Były one przyciśnięte do piersi. W
dłoniach miał coś jednak.
– Cóż się stało? – Zapytała. Była blada,
a z każdą chwilą czuła się coraz gorzej i gorzej.
– Ja go… chyba… – Zaczął Loki dotykając
piórek wrony. – Zabiłem. – Do jego oczu napłynęły łzy.
– Kochanie… – Frigga wzięła ostrożnie
ptaszka do ręki i obejrzała go. Jego serduszko biło w szaleńczym tempie. Ptak
bał się. Skrzydełka miał posklejane jakimś dziwnym nieznanym jej specyfikiem.
Loki był roztrzęsiony, po raz pierwszy w życiu udało mu się znaleźć coś takiego.
Frigga oddała mu ptaka. – Prawdopodobnie trzeba będzie go umyć, a później zająć
się złamanym skrzydełkiem. – Uśmiechnęła się czule. – Ale nie możesz używać na
nim magii, bo możesz go tylko bardziej zranić. – Powiedziała cicho. – Ten ptak
to bardzo delikatne stworzonko. – Kobieta spojrzała Lokiemu prosto w zielone,
piękne oczy.
– Będę się nim zajmował. – Powiedział
Loki, już uspokojonym tonem głosu, a zarazem był on pewny siebie. Pogładził poklejone,
czarne piórka kruka. Ten otworzył dziób i zakrakał cicho.
– Serce o takiej uroczej i dobrej
naturze to rzadkość. – Kobieta pogładziła chłopca po głowie. – Dbaj o nie, a
któregoś dnia posłuży Ci, jak tylko zostaniesz królem. – Powiedziała spokojnie.
Chociaż nie zgadzała się co do metod wychowawczych Odyna, to i tak wiedziała,
że ten się nie zmieni. Westchnęła. Może jej śmierć coś pomoże? Nie… On kochał Thora ponad życie, ona
Lokiego i chociaż bała się piekielnie o oboje dzieci, to właśnie Loki był jej
pupilkiem. Bała się. No, bo co się stanie z nim, jeśli ona w końcu umrze? Loki nie może pozostać sam, bo zmieni się jak to już wcześniej uczynił..
Jakoś wcześniej nie przyszło jej to na myśl. Kolejna troska dla niej. Na Odyna raczej
nie mogła liczyć, lecz na Thora. Tak! Thor był kochanym dzieckiem. Objęła ich
obu i powoli wstała z krzesła. Na pewno zajmie się Lokim.
– Matkoo, a mogę go później zostawić,
aby ptak był tylko mój? – Zapytał niepewnie.
– Loki, jeżeli ta ptaszyna wyzdrowieje,
a ty go wypuścisz. On powinien prędzej czy później sam do ciebie wrócić,
zobaczysz… – Rzekła z czułym uśmiechem i pocałowała go w czoło.
– Chodźmy, więc bracie zaniesiemy go do
naszych komnat. – Stwierdził Thor i uśmiechnął się szeroko.
– Jasne! – Loki był szczęśliwy i obaj
pobiegli na górę. Kobieta czule się uśmiechnęła i zakaszlała. Z jej ust
wydobyła się krew.
***
Thor
i Loki weszli do Sali jadalnej. Było to wielkie pomieszczenie, o kształcie
elipsy z kilkoma kolumnami po bokach, które teraz zostały ozdobione przez
girlandy z powbijanymi gdzieniegdzie kwiatami. Normalnie filary były stworzone
z ciemnego, ceglanego, oszlifowanego piaskowca i marmuru. Podłoga była
stworzona z kafli. Te zaś były wykonany z gemmy, wymieszanej z białym, niesamowicie
wręcz wyglądającym materiałem nieznanego Asom pochodzenia. Zostały zlecone i
stworzony na specjalne zamówienie u krasnoludów. Złote, pięknie wyglądające
fugi wyglądały perfekcyjnie, na tak jasnym tle. Były tam okręgami i łagodnie
wystawały z nad fasady podłogi, przez co zazwyczaj Asi wyżsi rangą lub sami
przyjaciele Odyna mogli podziwiać służące, gdy te już lekko upite nektarem
przewracały się na ziemie i śmiały się niezwykle głośno. Wtedy też były
zabierane do pokoi, gdzie najczęściej początkowo się opierając znajdywały
ukojenie w ramionach innych wojów, a w późniejszym czasie mężów. W centralnym
miejscu pomieszczenia stał zaś nakryty i wręcz królewsko zastawiony stół. Na
obu częściach, a zarazem krańcach ławy były porozstawiane owoce, wraz z
warzywami. Rosły one ówcześnie na polach uprawnych pomniejszych bogów. Układ
przysmaków był rozmaity, zaczynając od głębokich mis, w których to piętrzyły
się banany, truskawki, czy nawet sałaty wraz z papryką; przez zwyczajnie
ułożone na kopiasty, wysoki stosik złote jabłka oraz upieczone w piecu ziemniaki,
pomidory oraz rzodkiewki i kończąc na rozrzuconych w magiczny sposób maliny i winogronach.
Pomiędzy tym wszystkim leżały dwa świeżo zabite oraz doskonale wysmażone
kurczęta. Jednak to na samym środku był dzik, który odradzał się po każdej uczcie,
i którego to właśnie Loki wypuścił niespełna miesiąc temu, na wolność, aby i
tylko po to by zrobić jednemu z przyjaciół Odyna psikusa, który to nazwał go
dziewczynką. Od tego czasu wszyscy nazywali Lokiego bogiem psikusów, a Amora mu
mówiła, iż mógłby jeszcze opanować sztukę kłamstwa do perfekcji, lecz Loki nie
chciał, więc i ona dała mu z tym wkrótce spokój.
– Loki… – Szepnął Thor chichocząc cicho
i szturchając lekko ramie swego ukochanego młodszego brata. – Pamiętasz, cóżeś
mi obiecał? … – Zapytał, przymykając jedno oko w parodii puszczenia oczka. Loki
westchnął cicho. Miał złe przeczucia, jeśli ożywi kurczaka, to może być albo
zabawnie, albo… Wszech Ojciec może się wściec i zamknąć go w lochach na
tydzień, tak jak ostatnio, gdy rozwalił uroczystą rodzinną kolacje,
rozbryzgując jednego kurczaka dosłownie wszędzie. Zrobił to dosłownie przypadkiem,
gdy chciał go zaczarować w żywego! Loki nie miał nawet czasu, aby porozmawiać i
przeprosić Wszech Ojca. Loki trafił do jednej z pustych cel. Gdyby nie Thor,
który opiekuńczo się za nim wstawił gniłby zapewne do dzisiaj w lochach. Po jego
ciele przeszła gęsia skórka na wspomnienie tego strasznego miejsca. Podobno był
tam jedynym więźniem, a podobno nie.
Loki nie wierzył Odynowi, iż był tam jedynym osadzonym. To było dziwne. Żadnych
dodatkowych asów czy nawet innych ras? Po cóż, więc Wszech Ojcu to miejsce
pozbawione jakiejkolwiek wolności, skoro i tak jeńców wojennych nigdy nie brano?
Raczej woleli się ich pozbyć. Mimo to inne cele były puste. Wiedział jedno. Musi
to sprawdzić. Miał pewne przeczucia, złe zwłaszcza, gdy zobaczył pewną
zależność. Wszystkie cele były zamknięte na kłódkę. Jedna zaś nie miała zamka.
Była ścianą zrobioną z iskrzącego się złota, na jej środku był wąż, zjadający
swój własny ogon. Mogło to oznaczać tylko jedno. Cele były magiczne i pełne.
Loki
westchnął i poczuł szturchnięcie własnej nogi. Uniósł głowę i zobaczył brata. Uśmiechał
się. Thor coś do niego mówił?
– Proszę o wybaczenie, zamyśliłem się,
bracie.. – Szepnął cicho i skrzywił się nieco domyślając się o co ten go pytał.
– Ah! Mówisz o kurczaku? – Szepnął, a Thor posłał mu jeden z tych najbardziej
szelmowskich uśmiechów i skinął mu kilku krotnie głową, ukontentowany domysłem
brata. – Tak, tak pamiętam… – Stwierdził, a na jego oblicze wstąpił rumieniec
widząc karcące spojrzenie Frigg, która podeszła do nich i powiedziała, aby ten
się nie ważył ożywiać zabitej kury. Loki aż pisnął z zaskoczenia, ale prawie
natychmiastowo pokiwał jej głową mówiąc „oczywiście matko”, a w myślach dodając,
że to zrobię.
Oczy
Lokiego, aż zapłonęły magią i szybko machnął ręką tak, aby nikt tego nie zauważył
i powoli zaczął wypowiadać zaklęcie, gdy nagle, drzwi się otworzyły i Loki
przerwał, bo o to do ich komnat przybył mężczyzna. Był on ubrany w
prawdopodobnie zbroje, z feniksem, gdyż, naprzodzie, a zarazem w centrum klatki
piersiowej, był namalowany czerwony ptak z czterema odnóżami. Tak Loki znał te
stwory, gdyż jedna z dziewek na zamku szkoliła się na Walkirie, które to pod
koniec szkolenia otrzymywały tego dziwnego stwora! Syra, a może Sif? Nie ważne
jak się zwała mimo to Loki odczuł, jak piekielnie silna jest! Z zwłaszcza, gdy
raz chciał jej podokuczać, a ta go uderzyła w brzuch z całej siły. Leczył wtedy
rany przez ponad tydzień, swoją magią. Od tego czasu unikał jej jak ognia, a może lodu? Loki zastanowił się.
Westchnął. Ponownie zaczął przyglądać się młodemu królowi. Był przystojny. Na
świat patrzył jasnymi od błękitu, rozbawionymi oczami. Na rudej głowie król
Midgardu posiadał koronę zrobioną z vibranium. Gdzieniegdzie były również
dodatki złota. Na zbroję miał narzucone futro z najprawdopodobniej wilka.
Wstali
oboje niemalże jednocześnie, gdy Midgardzki król i Odyn przekroczyli próg Sali.
Tuż za nimi żółwim tempem podążały jeszcze dwie osoby. Królowa i mało urodzajny
synek. Loki wzdrygnął się widząc go. Wyglądał dziwnie. Miał kilka krzywych
zębów i dziwnie wyglądające oczy, które przewiercały wszystko na wylot, od strasznej,
ciemnej zieleni. Zieleni. Coś go zaswędziało z tyłu głowy. Zieleni, zieleni. Ziele…
Jego odbicie miało ten sam przerażający kolor oczu, ale bardziej pusty i
wyprany.
Nim
się spostrzegł pozostali wojowie Asgardu i przyjaciele Odyna, zaczęli wyłazić,
a raczej wypełzać, po wczorajszej uczcie i docierać do stołu. Wchodzili oni głównym
wejściem, co w cale nie zaskoczyło chłopca. Westchnął i spojrzał na swój
dopiero teraz przyniesiony talerz i kufel na nektar bogów. Loki oczywiście nie będzie
pił, bo widząc zachowanie niektórych wojów Asgardu wolał trzymać swe usta z
dala od tegoż trunku.
***
Loki
z namysłem w gryzł się w kurczaka, wpatrując się w swój talerz. Miał cały czas
tego mężczyznę przed oczami. Jego krzyk na spętanych magiczną nicią ustach.
Ręce miał boleśnie zaciśnięte w okowy, a oczy i włosy miał mokre.
Prawdopodobnie były to łzy i pot, wyciskane bólem i strachem. Chłopiec nie znał
natury śmiertelnych, lecz po trzech godzinach siedzenia z coraz bardziej i bardziej
pijanym królem Midgardu. Loki postanowił wypytać owego mężczyznę o to, na czym
mu najbardziej zależało.
– Panie… – Skłonił się lekko w kierunku króla,
midgardczyków. – Mam pytanie, czy zechcesz udzielić mi na nie odpowiedzi? –
Rzekł spokojnie podchodząc bliżej. Mężczyzna skinął mu głową. – Jaką tolerancje
mają śmiertelni Midgardczycy na jad? – Zapytał. Widać było potworny zgiełk. Asi, Alfy
i krasnoludy aż się przewracali od pitnego Miodu. Jedynymi trzeźwymi osobami
byli on sam i Thor, który teraz gdzieś zniknął. Loki postanowił podejść jeszcze
bliżej mężczyzny. Pstryknął mu przed oczami palcami szepcząc cicho zaklęcie,
które natychmiast otrzeźwiło mężczyznę. – Panie, zadaję Ci pytanie.
– Oh! Błagam o wybaczenie, książę…
Kilka
kobiet się do niego uśmiechnęło w jednoznaczny sposób, a jego własna żona rzekła
do niego, iż nie ma ochoty na siedzenie w tak dusznym pomieszczeniu – chodź
okna nie miały szyb – ucałowała jego policzek i podążyła za jakimś Asgardzkim
wojem.
– Jaką tolerancje mają śmiertelni
Midgardczycy na jad? – Loki powtórzył dyskretnie pytanie i uśmiechnął się słodko
i promiennie do króla.
Mężczyzna
zaśmiał się nerwowo widząc tak młode dziecko, wypytujące go o śmierć. Westchnął
cicho. Nie wiedząc co zrobić spróbował zmienić temat, ale Loki zwinnie naprowadzał
go na odpowiedni tor. Z jednej strony nie chciał, naprawdę nie chciał urazić pierworodnego…
A może to ten cudowny blondyn nim był? Nieważne.
A z drugiej strony martwił się o psychikę tego dziecka. Jednak szybkie
spojrzenie w te zielone, bystre oczy dało mu do myślenia, iż nie warto kłamać. Postanowił,
iż powie mu prawdę. Z gulą w gardle zaczął, więc opowiadać mu o gadach, z
jakimi przyszło mu się mierzyć w własnym życiu. Jednak Loki już zaczynał się
niecierpliwić, więc zaczął mówić na dany temat. Loki w tym czasie usiadł na krześle,
opierając się o podłokietnik.
– Żadną mój młody książę. – Rzekł i upił
kolejny wielki łyk napoju i zagryzł go dziczyzną. – Wszyscy giną nim dojdzie do
wschodu słońca. – Powiedział cicho.
Loki
poderwał się z miejsca, niemal, przewracając od razu dwójkę młodych mężczyzn.
Po prosił ich o wybaczenie, skierował się biegiem do wyjścia z Sali. i wybiegł
z pomieszczenia wleciał na Amorę, którą to od razu przeprosił.
– Witaj książę – Uśmiechnęła się. –
Dokąd pędzisz? – Zapytał spokojnie poprawiając swoje blond włosy.
– Ja… Ja… Potem Ci powiem, wybacz, ale
muszę lecieć! – Krzyknął Loki. Ponownie przebiegł kawałek drogi, a tuż przed
schodami poślizgnął się i prawie wyrżnął orła, ale magia go złapała i postawiła
na powrót w pionie. Westchnął, jęknął, po czym wyprostował się gwałtownie przygotowując
swoje ciało do dodatkowego wysiłku, jakim był sprint. Niestety nim młody książę
zdążył dać, chociaż krok w kierunku schodów na górne piętra złapała go jego
ukochana matka.
– Synku, gdzie Ci tak śpieszno? –
Zapytała nie pewnie i uśmiechnęła się czule.
– Źle się czuje. Dlatego też opuściłem
Sale. – Rzekł i uśmiechnął się sztucznie, przez co Frigga mu nie uwierzyła, lecz
po chwili namysłu westchnęła i zgodziła się, bo i tak wiedziała, że jej synek
pójdzie, gdzie będzie chciał.
– Oczywiście skarbie idź.. – Frigga
spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ubrana była w białą suknie.
Na nogach miała niskie rzemykowe buty do złudzenia przypominające rzymianki. Po
chwili Loki zrobił dosłownie dwa kroki w górę, po stopniach wykonanych głównie
z marmuru, nim usłyszał jej cichy i smutny głos. Jakby wiedziała, co się ma
stać za chwile. – Kocham Cię synku, nie ważne, kim byś był. Wiedz o tym…
Loki zatrzymał się tak gwałtownie,
iż prawie ponownie by się wywrócił. Odwrócił się przodem do kobiety z
niezrozumieniem, lecz, gdy tylko zdołał tam zerknąć jego matki już nie było.
Był zaskoczony tym do tego stopnia, iż zastanowił się nad jej słowami, ale nie
doszedł do żadnych wniosków, więc pobiegł dalej.
Sam
nie wiedział co go tak naprawdę tam wzywa, czy raczej ciągnie. Ciekawość? A
może chęć niesienia pomocy? Loki nie wiedział tego. Wiedział tylko, że chcę
zobaczyć tę kreaturę zwaną prawdopodobnie Midgardczykiem, albo kimś podobnym do
niego, bo na Asgardzie nie ma węży, prawda?
Loki
przemierzył długość korytarza niemal sprintem, a później pognał do swych
komnat, porwał księgę zaklęć ze stolika, robiącego za jego biurko. Wpadł do
łaźni, w której było lustro. Chłopiec usiadł na ziemi przed nim.
– Gdzie jest to zaklęcie? No gdzie?! –
Zapytał samego siebie, wertując księgę w szybkim tempie.– Oh, jest! – Krzyknął
odrobinę za głośno i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nikt nie wtargnął do jego
łaźni, przez co westchnął z ulgą. – Połowiczne przejście… – Mruknął do siebie.
Polegało to na tym, iż ciało zostawało na tym świecie, a dusza przenosiła się
do miejsca wyrysowanego wyobraźnią. Musiał mieć tylko lustro. Loki nigdy nie
robił tego zaklęcia, przez co zawahał się, ale i tak postanowił je wykonać. Starał
się jak najbardziej szczegółowo wyobrazić sobie miejsce, które wcześniej
widział i gdzie był ten mężczyzna. Zamknął oczy. Loki skupił je na obrazie,
jaki teraz zaczął się przed nim rysować. Widział wszystko z dokładnością co do najmniejszego
szczegółu Nawet kości leżące tuż przy stopach tej dziwnej istoty. Odwrócił się,
tyłem do nawierzchni lustra następnie dotknął jej plecami i dłońmi, po czym przechylił
się do tyłu, mamrocząc zaklęcie.
Loki
otworzył oczy i wrzasnął widząc węża aż tak blisko siebie. W jego dłoniach
pojawił się sztylet. Wąż jakoś automatycznie odsunął się od niego na tyle, na
ile pozwalała mu krata zaciskająca się na jego przełyku. Zamknął paszczę.
Chłopak
zacisnął oczy i przebiegł pod gadem, starając się więcej nie patrzeć na niego.
Gadzina kłapnęła pyskiem lecz nie dała rady go dorwać. Loki być może dowie się
tutaj więcej, o tym dziwnym, paraliżującym lęku? Spojrzał na mężczyznę i rozejrzał
się po pomieszczeniu. Gdzie ja widziałem te
klucze? Oh! No tak. Wąż zasyczał wściekle, spoglądając na księcia z rosnącym
zaskoczeniem. Otworzył pysk i dwie krople jadu ponownie spłynęły do oczu mężczyzny,
przez co jego ciało wygiął spazmatyczny ból. Zresztą tak jak ciało młodego
księcia. Loki upadł na podłogę i wrzasnął. Oczy go potwornie zapiekły i
zabolały! Na szczęście, jeden dotyk na jego palców na powiekach. Jego magia zaczęła
go powoli leczyć, a już po chwili jego wzrok powrócił do normalności. U mężczyzny
było wręcz odwrotnie! Loki wstał i ostrożnie podszedł do mężczyzny rozglądając
się wszędzie. Musiało coś mu umknąć. Tym razem wąż pozwolił mu na to i Loki zdjął
mężczyźnie hełm, a następnie spojrzał w puste oczy. Użył nie co magii, żeby
przeciąć więzy na jego ustach. Prawdopodobnie Loki uwalniał jakiegoś bardzo
groźnego przestępcę, o czym uświadomił sobie zaledwie sekundę wcześniej, ale
nie mógł patrzeć na ten widok. Widok mężczyzny spętanego w bólu i przerażeniu.
– Kim żeś jest i czego chcesz ode mnie?!
Jesteś Asem? A może Midgardczykiem? A jeśli tak to… czemu żyjesz? – Słowotok pytań zalał usta księcia. Po mimo
szoku i przerażenia chłopiec, podszedł do mężczyzny jeszcze, a następnie,
dotknął jego policzka.
Czarnowłosy
mężczyzna był bardzo zmęczony. Wtulił swoją twarz w dłoń chłopca. Po chwili z
jego ust dobył się przerażający i cichy szloch. Przykucnął przy nim, zabierając
dłoń. To co zobaczył było szokujące. Runy, które ciągnęły się od lewego końca skały
po prawą. Stamtąd pięły się aż do stup mężczyzny, robiąc za coś na wzór trapezu
równobocznego. Niestety, Loki nie znał wszystkich run. Nie które z nich zdążył
poznać, ale były to wszystkie. Akurat znał tą, którą miała za sobą. Miała ona
zasadę niezniszczalności, a zarazem musiała powstrzymać mężczyznę od śmierci,
dając mu niesamowity ból. W górnym pasie tegoż dziwnego trapezu mężczyzna miał usytuowane
nogi. To od nich ciągnęły się szarpane, szpetne, blizny runiczne, pokrywając
praktycznie całe jego ciało. Tworzyły coś wzór klatki dla niego. Każdy, kto się
do niego zbliżał ginął, czego dowodem były kości porozrzucane dosłownie
wszędzie. A jednak mimo wszystko pozwoliły właśnie jemu przejść Lokiemu.
Niestety młody książę nie rozumiał.
– Jeszszszszszszszcze sssssię nie
domysssssasz dziessssssiaku? – Wąż roześmiał się w głos, na co chłopiec
podskoczył. – Jessssssst tobą! – Szepnęła gadzina, a kilka kropel jadu opadło
na oczy mężczyzny. Czarnowłosy był zmęczony było to widać. – A ja jesssstem
twym dziesssskiem. – Syknął cicho i przejechał językiem po policzku chłopca, a
ten wzdrygnął się i odskoczył, prawie nadziewając się na lustro, którym tu przybył.
– posssssa tym on nie może mówić… Jego magia wciąż nie powróciła do niego. –
Sssssss mussssssssssssisz otworzyć jego kajdany, sssssss! – Krzyknął wąż,
oblizując się ze smakiem jakby nagle zobaczył smakowitą, tłustą myszkę w młodym
księciu. Loki spojrzał na niego zszokowany. Nie wierzył. Po co miałby ktoś
robić mu aż taką krzywdę?
– Nie. Nie wierzę Ci! – Wrzasnął i do
jego oczu napłynęło kilka samotnych łez. Zrobiło mu się słabo i niedobrze. Nie
mógł uwierzyć w to, co się dzieję. Nie, nie mógł! To musiał być zły sen! Koszmar…
To się nie dzieje naprawdę! Nie może tak być! Jego brat zawsze go budził wtedy
przytulając go z całej siły. Loki korzystał i … Płakał.
Teraz bał się. Nie było przy nim Thora. Nie było przy nim
Friggi. Nie… Nie… Nie było nikogo,
kto by go obudził. Zaczął drżeć na ciele z przerażenia. Strach opętał go do tego
stopnia, że młody książę nie mógł się ruszyć. Wrzasnął z bólu i znów upadł, gdy
do oczu mężczyzny dostał się płyn, tak bardzo raniący jego własne oczy, a gdy
tylko uleczył się, chłopak ujrzał jak na ciele czarnowłosego robią się palące
znaki. Inkantacje, układane w słowa „Kłamca”, „Zdrajca” i… Na brodę Odyna! „Psotnik,
który zniszczył wszystko!”. To ostatnie go uświadomiło, że wąż mówi prawdę. Po
jego policzkach spłynęły łzy. Wstał, zachwiał się i upadł ponownie lecz tym
razem na kolana.
– Frigga zapętliła go w czassssssie, aby
muc patrzeć jak cierpissssssz… Mmsssssss.. – Warknął wąż i ogonem przysunął
chłopca bliżej niego samego, a po chwili oplótł jego ciało w pasie i uniósł je.
Loki stał się bezwładny. Jego oczy stały się puste, a dłoń wystrzeliła przed
siebie. Sięgnęła po klucze. Nagle młody książę usłyszał krzyk. Był to nikt inny
jak jego Thor. Loki jak grom z jasnego nieba oprzytomniał. Odwrócił się gwałtownie,
trzymając już w dłoniach pęk kluczy.– Nie ufsssaj nikomu, a zwłaszcza temu głupsssssowi!
Zdradzi się rossssssumiesz? – Zapytał. Loki jakby oprzytomniał i pokręcił głową.
Nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Za pomocą magii wydostał się ze skóry
gada i podbiegł do lustra. Był przerażony. Natychmiast otworzył przejście, a
następnie przemknął przez nie.
Thor
przy nim klęczał i potrząsał jego ciałem. Loki złapał gwałtownie powietrze do
płuc i otworzył szeroko oczy. Zerknął na swoje dłonie. Zobaczywszy w nich klucze
schował je w pięści, tak, aby Thor tego nie widział. Po kręcił głową i jego
spojrzenie przeniosło się na skupioną w przerażeniu twarz Thora. Widać było, iż
płakał chwilę wcześniej.
– M-m-matka – Zaczął Thor, jego głos
drżał jak liść na wietrze, który ma za chwilę spaść ziemię, a następnie zgnić.
Loki w tym czasie usiadł o własnych siłach i spojrzał na chłopaka ze zdumieniem.
– Thor uspokój się, cóż się stało?
– Matka nie żyję! – Krzyknął Thor, a
Loki otworzył usta. Miał mętlik w głowie. Jak
to możliwe?! Nie było go ledwie dwie godziny? Minuty? Nie ważne. Loki wtulił
się w brata. Nie wiedział czemu, lecz nie płakał. Chyba to dlatego, iż był w zbyt
wielkim szoku! Chciał jednak krzyczeć, ale usta odmawiały mu posłuszeństwa. Nie
chciał niczego. Nikogo! Chciał do Friggi. Chciał do matki! Może o tym
wspominała, iż będzie go kochać mimo wszystko? Nie, to nie o to mogło chodzić! A może… chodziło o tego mężczyznę
przy kłutego do tych skał? Loki nie wiedział! Nie rozumiał niczego! Poczuł
ogromny ból w klatce piersiowej. Pierwszy raz w swoim młodym życiu poczuł coś
takiego, i nie życzył tego cholernego doznania nawet najgorszemu wrogowi. Ukrył
się w ramionach brata. – … A i ty gdzieś zniknąłeś! Bałem się, że i Ciebie dopadł
ten wąż! – Krzyknął Thor, a po jego policzkach spłynęły łzy. Do Lokiego, żadne
słowa nie docierały. Zacisnął zęby. Starał się nie krzyknąć.
***
Plac główny wypełnił się Asami. Nocne
niebo było bardzo gwieździste i niebyło na nim ani jednej chmury z nutą czegoś
co zwiastować by mogło przyszły rozlew krwi. Król nakrył ciało swojej ukochanej
kobiety białym tiulem i odsunął się od niej, robiąc dwa kroki w tył. Przyjął
berło, które trzymał Heimdall. Westchnął cicho. Mężczyzna uklęknął i odszedł na
swoje miejsce.
Łudź. Zwykła drewniana łudź,
zaczęła swój ostatni kurs. Powolny ku nicości. Może było bardzo spokojne. Nikt nie wiedział, czemu. Loki wiedział,
jednak nic nie mówił. Nie płakał. Nie miał najprawdopodobniej już, czym. Z
drugiej strony był zbyt dumny na płacz. Jeden zapalony grot strzały. Milczenie.
Wszyscy Asi unieśli dłonie, a z nich pofrunęły lampiony. Jedno dobre
wycelowanie i… Wystrzał. Jedna nicość. Ciało pięknej królowej zaczęło płonąć.
Król Asgardu spojrzał na swoich synów i przytulił ich obu. Po jego policzku
spłynęły łzy. Loki zamknął oczy, a gdy je otworzył wywołał zmianę koloru
lampionów, które zamieniły się w zielono-niebieskie. Dla nich. Dla Thora i
Lokiego. I dla Friggi, która kochała ich ponad wszystko.
Loki
odsunął się od Wszech Ojca i wrócił do zamku. Nawet go nie przeprosił. Nie
chciał patrzeć na nikogo. Na nic… Otworzył wrota do swej komnaty i za pomocą
magii, która teraz uderzyła w niego z podwójną siłą, rozwalił swój pokój. Zachowywał
się jak w amoku. Jego ptak spojrzał na niego. Rozłożył skrzydło i spróbował do
niego podlecieć. Loki spojrzał na niego z przerażeniem i zbliżył się prędko.
Jego drżące palce ujęły delikatnie ptaszynę.
– Nie możesz jeszcze latać! – Powiedział
nie spokojnie. Usiadł na parapecie, trzymając ptaszka na kolanach. Gładził
delikatnie jego czarne pióra. Dopiero teraz łzy zaczęły opadać mu na policzki. Loki
obserwował lampiony, póki nie usnął. Śnił mu się wąż błagający go o natychmiastowy
powrót. Był tam Odyn. Było tam dużo krwi i… I gadzina plująca wszędzie swoim jadem…
***
Loki ocknął się nad ranem z bratem u boku. Spali w łóżku.
Sam nie wiedział jak się tu znalazł i dlaczego tu spał. A może to był tylko sen? A jednak nie. Jego oczy spoczęły na
policzkach Thora, które były mokre od zaschniętych teraz łez. Chłopiec pocałował
go w czoło i westchnął.
– Zobaczysz bracie. Wszystko będzie
dobrze, obiecuję Ci to! – Szepnął cicho. Wstał z łoża, po czym jak najciszej
przemknął do drugiego pomieszczenia.
Loki
wykonał wszystko to co trzy dni temu z tą różnicą, że przeniósł się całkowicie.
Po sekundzie znalazł się u węża i drugiego „ja”. Z zaskoczeniem też odkrył, iż
w grocie panowały niesamowite ciemności i cisza. Loki nie słyszał węża.
– Jesteś tu gadzino? – Zapytał, ale
odpowiedziała mu głucha cisza. Loki zrobił dwa kroki w przód. – Halo? – Jego usta
drżały, chociaż nie wiedział, czemu. Następne co poczuł to metaliczno-słodki
zapach. Podpalił powoli pochodnie, którą znalazł czystym przypadkiem na ziemi.
Następnie wsadził ją do odpowiedniego miejsca na ścianie i nim ta dostatecznie
dobrze rozświetliła pomieszczenie, chłopiec zrobił kilka kroków w głąb jaskini.
Poczuł, iż w coś wdepnął. Były to odchody, albo krew, albo oh! Na brodę Odyna.
Modlił się by to nie było to o czym myślał. Loki bardzo powoli otworzył oczy i
omal nie dostał przysłowiowego zawału. Gadowi coś, albo raczej ktoś uciął łeb.
Mięso walało się tu i ówdzie. Nogi Lokiego były jak z waty. Nie wytrzymał.
Zwymiotował, upadając na kolana, tuż przed głową jednego z pokonanych wojów
Asgardu. Z gardła młodego księcia dobył się jazgotliwy pisk, gdy uderzył dłońmi
o podłożę. Zacisnął oczy, oddychał bardzo spazmatycznie. Loki prawdopodobnie
wpadł rękami w kałuże pełną krwi oraz szczątków tych co zwani byli strażnikami
więzienia. Tak, to była na pewno krew! Czuł ten zapach wiele razy, gdy Wszech
Ojciec wracał z wojen. Zasłonił usta dłońmi, brudząc twarz, świeżo wypływającą,
wciąż mocno czerwonoczarną posoką, która to wypływała z gardzieli owego węża. Na brodę Odyna, gdzie „on” jest? A co jeśli uciekł?
Odbił
się od ziemi i doskoczył do ściany. Loki otworzył szeroko oczy i zjechał po niej,
praktycznie się w nią wbijając. Jego oczom ukazał się widok w wyłupiastych
oczu, w których to były dwa, Asgardzkie miecze. Przebijały one łeb węża od
oczodołów, przez otwartą szczękę, a skończywszy na przełyku. Wrzasnął urywanie.
Cofnął się w lewo. Spojrzał w to, do czego wpadł. Loki brodził tym razem we
krwi węża. Żaden nieszczęśnik tego nie mógł przeżyć i Loki wiedział o tym.
Teraz mógł współczuć tylko samemu sobie, bo jeśli i jego dopadli to on umrze
bardzo młodo, a tego przecież nie chciał. Modlił się by nie znaleźć własnego
ciała. Wstał i na drżących nogach wziął pochodnie, przekładając, ją nie co
dalej, do kolejnego otworu w ścianie. Grubo się jednak pomylił. Niestety, ale
przez ciało wysokiego czarnowłosego mężczyzny była przebita włócznia z mnóstwem
inkantacji. Loki wyrwał ją. Odrzucił gdzieś w bok. Sprawdził, za pomocą magii
czy mężczyzna wciąż żyję? Nie żył. Loki był ciekawy ile żył w zamknięciu, ile
poznał w swoim życiu i czy udało mu się mieć kogoś, kto go pokochał? Zaczął
kierować się w kierunku wyjścia z groty. Już wiedział, gdzie był. To było
więzienie. To jego trzymali tam przez cały czas.
Gdyby
się tylko odwrócił. Gdyby tylko jego piękne, zielone oczy zechciały zerknąć na
swoje własne ciało. Zrozumiał by coś… Lecz Loki nie odwrócił się, tylko po
prostu wyszedł z groty.
…******…
O kurwa…! Ale się napisałam masakra. 11 prawie stron o.o.
Piszcie, piszcie, co sądzicie hihih:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz