Dawno, dawno temu za górami, za lasa…
No dobra, to nie ma się tak zaczynać, bo na Jötunheimr nie ma lasów, a skały, a
za miast drzew przecie jest wieczny śnieg! Zacznijmy więc od początku…
No dobra, to
tak…
Rozdział: 1. – Narodziny..
Dawno,
dawno, a może i nie tak dawno, za paroma galaktykami i czterema światami. Za zimowymi
skałami i mrocznymi dolinami, było sobie królestwo. Królestwo, będące tam było pogrążone
w śniegu od początku wszelakich istnień. Nikt jednak nie wiedział, że to
właśnie na Jötunheimrie, tak bardzo pogrążonym w mroku już wkrótce wszystko się
zmieni, ponieważ król tam będący zakochał się, w Muspelce. Czyli w olbrzymce, a
zarazem księżnej z krainy zamieszkiwanej przez ognistych olbrzymów. Kobieta
była nie tylko księżną, ale i magiem. Mogła przybierać różne kształty, ale
jedynie własnej płci. Była tak piękna, że Jötuński król zakochał się w niej bez
opamiętania. Wkrótce później i ona dostrzegła jego zaloty i zakochała się w nim,
równie bezo pamiętania jak on sam..
Jak
było wiadomo wszem i wobec, wszystkie byty zostały zaproszone na wesele. Asgard,
– czyli siedziba, gdzie istnieli Bogowie albo, jak kto woli Asi, których
naczelnym Bóstwem był Odyn – Wanaheim, – było to miejsce, gdzie mieszkali
Wanowie, czyli pomniejsi Boszkowie, którzy odpowiedzialni byli za urodzaje i
płodność rolną – Álfheim, – siedziba Alfów, albo po prostu elfów, których
wygląd do złudzenia przypominał ludzi, lecz wyróżniały ich długie, szpiczaste uszy
oraz wiek. A jak wiadomo ta rasa może dożyć nawet siedmiuset lat. Ich piękno
zachowane zostało również w lazurowych oczach – Muspelheim – czyli kraina
ognia, zamieszkiwana przez ognistych gigantów – Helheim, – Miejsce, gdzie
zamieszkiwali zmarli. Byli oni w wiecznej ciemności, świata podziemnego – Hrimthursheim
– Była to kraina zamieszkała przez oszronionych olbrzymów. Były podobne do
lodowych, lecz zamiast niebieskiej skóry ich ciała pokrywał szron – Svartalfheim
– kraina należąca do mrocznych elfów, krasnoludów lub karłów. Ich władcą był
Malekith, – Midgard, świat środka, zamieszkały przez ludzi. Oczywistym faktem
było, iż Jötunni też byli zaproszeni.
***
Dni
mijały, a miłość do królowej i króla, wręcz przeciwnie. Laufey będący królem na zamku, był dobrym oraz
prawym władcą, lecz jego wygląd budził grozę. Łysy mężczyzna o granatowej skórze
i czerwonym spojrzeniu, które łagodniało na widok ukochanej kobiety. Czarne
włosy owej królowej sięgały prawie, że połowy pleców. Były one lekko falowane. Ostrożne,
czarne oczy wodziły, ze spokojem i lekką trwogą po żywych istotach na owym
świecie. Jej cudowne, piękne ciało było ludzkie z pasmami, żywych czerwieni, gdzie niegdzie na jej skórze. Były
to oczywiście czary, wszak było wiadome wszem i wobec, iż owa królowa nie
należała ani do ziemian, ani do Lodowych gigantów, lecz była Muspelką.
Przynależała do rodów magów ognia i tych, co zwani byli gigantami ognia, a jej
wygląd można było zawdzięczać jedynie czarom. Tak; właśnie Farbauty była
czarodziejką, a jej mistyczne moce można było zawdzięczać długoletnim
praktykom. Uwielbiała magię, więc tu i ówdzie czarowała sobie, gdy była sama.
Laufey widział wszystko oczywiście kontem oka, ale nie komentował tego.
Uważał,
że to nawet za uroczę i piękne.
***
Pewnego
dnia, podczas wiecznej zimy, królowa wyszła z zamku do ogrodu, aby, jak co
dzień po podziwiać płatki śniegu opadające w jej ulubionym ogrodzie. W pewnym
momencie kobieta przystanęła, a jej oczom ukazał się dosyć dziwny widok.
Na środku ogródka rosła
róża! Żywa, piękna, krwisto czerwona róża!
Kobieta była bardzo zaskoczona,
a ciało jej zapragnęło dotknąć tegoż cudu! Było to tak nie zwykłe i dziwne
zjawisko. Kobieta podeszła i dotknęła ów kwiatu. Jej palce przesunęły się po
płatkach, a skończyły na delikatnej łodydze. Kobieta odsunęła zza skoczeniem palce
od ów kwiatu, gdy poczuła ból.
Róża
ukuła jej palce, a królowa się roześmiała wesoło i powiedziała bardzo cicho.
- Jesteś
piękna! - Rzekła entuzjastycznie, a dwie, a następnie trzy kropelki jej czerwonej
krwi zabarwiły śnieg przed jej stopami. Uśmiechnęła się i dodała – Kwiat, tak
piękny, że chcę, aby moje, nienarodzone, jeszcze dziecko nosiło część Ciebie w sobie!
– Jej radość była jak dotyk promieni słońca. Gdy przestała się radować; odezwała
się, a jej melodyjny głos sprawił, że dwa czarne, kruki wzbiły się w powietrze.
- Niechaj me dziecko ma cerę niemal jak śnieg, na ziemiach Midgardu i Jötunheimr!
A włosy niechaj ma czarne. Czarne niczym skrzydła kruków Odyna! Za to siły jak
ty, różo.
Usłyszała ruch za sobą.
Poderwała się z ziemi, gdy do ogrodów wszedł jej ukochany.
– Witaj
ukochany. – Skłoniła się łagodnie, a ten z czułym uśmiechem pocałował jej
policzek.
– Do
mych uszu dotarły wieści, moja Pani czy są one prawe?
– Oh!
Mój ukochany oczywiście, że są… – Szepnęła rada i ujęła się za jeszcze nie
wielki brzuszek. Laufey, pochylił się nad brzuszkiem kobiety i pocałował go
czule, a ta zachichotała uroczo i słodko.
– Daj
spokój… – Zarumieniła się i ukryła jego ramionach.
– Tak
bardzo Cię kocham, nie wiem co bym uczynił, gdyby Cię stracił…
– Oh,
kochanie, nigdy Mie nie stracisz… – Pocałowała go delikatnie. – Kocham Cię. –
Szepnęła.
***
Miesiące
mijały, a kobieta była coraz bardziej rada z możliwości noszenia potomstwa w
brzuchu. Niestety magia, nadana jej przez nauki powoli ją zabijała. Zaczęło się
od tego, że zaczęła boleć ją głowa, później doszedł brak apetytu. Laufey nie
wiedział, co ma robić, ale na pewno nie chciał aby jego ukochana zmarła. Jednak
dopiero atak krwawego kaszlu uświadomił
go, jak bardzo źle jest z jego ukochaną.
– To
przez magię… – Rzekł jeden z nadwornych medyków, kiedy kobieta w końcu zgodziła
się pójść do jednego z nich. – Ale to nie wszystko, ponad osiemdziesiąt procent
magii skupia się na dziecku. Nasza królowa po prostu je chroni.
– Ukochana…
– Szepnął Laufey, ale kobieta spojrzała, na ukochanego smętnym spojrzeniem i
uśmiechnęła się łagodnie.
– To
nie będzie jego wina, rozumiesz? – Złapała go drżąco za ramiona. Na jej
dłoniach znalazły się szpetne ślady po poparzeniach.
Zapiszczała, zabrała dłonie i skuliła się z bólu i smutku. – Słuchaj… Kocham
Cię, Laufey. – Jej głos się załamał. – Lecz to dziecko ma żyć, więc… błagam,
stwórz mu godne warunki. – Szepnęła cicho.
***
W dzień przed porodem
kobieta ledwo oddychała, a jej usta poruszały się bardzo słabo w słowach „Wezwijcie
Laufeya!”. Wszyscy ją uspakajali, że ten nie długo do niej przyjdzie. Niestety
król był na wojnie. W końcu rozwiązanie się
zaczęło. Po kilkunastu godzinach dziecko przyszło na świat.
– Pani!
Gratuluje, ma Pani syna! – Powiedziała rada Jötunka. Maluch się głośno
rozpłakał, zaciskając łapki w piąstki. – Jest zdrowy. – Dodała jeszcze z
uśmiechem.
– Po… pokaż
mi… go… – Szepnęła cicho, wręcz błagalnie. Jej dłoń wyciągnęła się w stronę
dziecka. Młoda Jötunka natychmiastowo podeszła z dzieckiem na rękach. Położyła
księcia przy twarzy królowej. – Wiem synku, że nie będzie Ci łatwo. – Szepnęła.
– Żywe istoty będą Cię nienawidzić, ale znajdziesz kogoś komu będziesz mógł
zaufać.. – Jej ton głosu zmienił się, w kaszel. – Medyczka ze strachem podeszła
do swojej królowej i pomogła jej położyć się na boku. Ta objęła swe dziecko i
przytuliła je delikatnie. – Kocham Cię… Kocham synku. – Szepnęła cicho.
Kobieta dotknęła jego
policzka i szepnęła jeszcze prawie martwa: „Synku zawsze będę przy tobie” i… Odeszła.
…******…
To opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie
OdpowiedzUsuńŚwietne! Czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Rox