sobota, 18 lipca 2015

Rozdział: 1. Otwarte serce - Śnieżka..

            Dawno, dawno temu za górami, za lasa… No dobra, to nie ma się tak zaczynać, bo na Jötunheimr nie ma lasów, a skały, a za miast drzew przecie jest wieczny śnieg! Zacznijmy więc od początku…
            No dobra, to tak…
Rozdział: 1. – Narodziny..
            Dawno, dawno, a może i nie tak dawno, za paroma galaktykami i czterema światami. Za zimowymi skałami i mrocznymi dolinami, było sobie królestwo. Królestwo, będące tam było pogrążone w śniegu od początku wszelakich istnień. Nikt jednak nie wiedział, że to właśnie na Jötunheimrie, tak bardzo pogrążonym w mroku już wkrótce wszystko się zmieni, ponieważ król tam będący zakochał się, w Muspelce. Czyli w olbrzymce, a zarazem księżnej z krainy zamieszkiwanej przez ognistych olbrzymów. Kobieta była nie tylko księżną, ale i magiem. Mogła przybierać różne kształty, ale jedynie własnej płci. Była tak piękna, że Jötuński król zakochał się w niej bez opamiętania. Wkrótce później i ona dostrzegła jego zaloty i zakochała się w nim, równie bezo pamiętania jak on sam..
            Jak było wiadomo wszem i wobec, wszystkie byty zostały zaproszone na wesele. Asgard, – czyli siedziba, gdzie istnieli Bogowie albo, jak kto woli Asi, których naczelnym Bóstwem był Odyn – Wanaheim, – było to miejsce, gdzie mieszkali Wanowie, czyli pomniejsi Boszkowie, którzy odpowiedzialni byli za urodzaje i płodność rolną – Álfheim, – siedziba Alfów, albo po prostu elfów, których wygląd do złudzenia przypominał ludzi, lecz wyróżniały ich długie, szpiczaste uszy oraz wiek. A jak wiadomo ta rasa może dożyć nawet siedmiuset lat. Ich piękno zachowane zostało również w lazurowych oczach – Muspelheim – czyli kraina ognia, zamieszkiwana przez ognistych gigantów – Helheim, – Miejsce, gdzie zamieszkiwali zmarli. Byli oni w wiecznej ciemności, świata podziemnego – Hrimthursheim – Była to kraina zamieszkała przez oszronionych olbrzymów. Były podobne do lodowych, lecz zamiast niebieskiej skóry ich ciała pokrywał szron – Svartalfheim – kraina należąca do mrocznych elfów, krasnoludów lub karłów. Ich władcą był Malekith, – Midgard, świat środka, zamieszkały przez ludzi. Oczywistym faktem było, iż Jötunni też byli zaproszeni.
***
            Dni mijały, a miłość do królowej i króla, wręcz przeciwnie.  Laufey będący królem na zamku, był dobrym oraz prawym władcą, lecz jego wygląd budził grozę. Łysy mężczyzna o granatowej skórze i czerwonym spojrzeniu, które łagodniało na widok ukochanej kobiety. Czarne włosy owej królowej sięgały prawie, że połowy pleców. Były one lekko falowane. Ostrożne, czarne oczy wodziły, ze spokojem i lekką trwogą po żywych istotach na owym świecie. Jej cudowne, piękne ciało było ludzkie z pasmami, żywych  czerwieni, gdzie niegdzie na jej skórze. Były to oczywiście czary, wszak było wiadome wszem i wobec, iż owa królowa nie należała ani do ziemian, ani do Lodowych gigantów, lecz była Muspelką. Przynależała do rodów magów ognia i tych, co zwani byli gigantami ognia, a jej wygląd można było zawdzięczać jedynie czarom. Tak; właśnie Farbauty była czarodziejką, a jej mistyczne moce można było zawdzięczać długoletnim praktykom. Uwielbiała magię, więc tu i ówdzie czarowała sobie, gdy była sama. Laufey widział wszystko oczywiście kontem oka, ale nie komentował tego.
            Uważał, że to nawet za uroczę i piękne.
***
            Pewnego dnia, podczas wiecznej zimy, królowa wyszła z zamku do ogrodu, aby, jak co dzień po podziwiać płatki śniegu opadające w jej ulubionym ogrodzie. W pewnym momencie kobieta przystanęła, a jej oczom ukazał się dosyć dziwny widok.
Na środku ogródka rosła róża! Żywa, piękna, krwisto czerwona róża!
Kobieta była bardzo zaskoczona, a ciało jej zapragnęło dotknąć tegoż cudu! Było to tak nie zwykłe i dziwne zjawisko. Kobieta podeszła i dotknęła ów kwiatu. Jej palce przesunęły się po płatkach, a skończyły na delikatnej łodydze. Kobieta odsunęła zza skoczeniem palce od ów kwiatu, gdy poczuła ból.
            Róża ukuła jej palce, a królowa się roześmiała wesoło i powiedziała bardzo cicho.
-           Jesteś piękna! - Rzekła entuzjastycznie, a dwie, a następnie trzy kropelki jej czerwonej krwi zabarwiły śnieg przed jej stopami. Uśmiechnęła się i dodała – Kwiat, tak piękny, że chcę, aby moje, nienarodzone, jeszcze dziecko nosiło część Ciebie w sobie! – Jej radość była jak dotyk promieni słońca. Gdy przestała się radować; odezwała się, a jej melodyjny głos sprawił, że dwa czarne, kruki wzbiły się w powietrze. - Niechaj me dziecko ma cerę niemal jak śnieg, na ziemiach Midgardu i Jötunheimr! A włosy niechaj ma czarne. Czarne niczym skrzydła kruków Odyna! Za to siły jak ty, różo.
Usłyszała ruch za sobą. Poderwała się z ziemi, gdy do ogrodów wszedł jej ukochany.
–          Witaj ukochany. – Skłoniła się łagodnie, a ten z czułym uśmiechem pocałował jej policzek.
–          Do mych uszu dotarły wieści, moja Pani czy są one prawe?
–          Oh! Mój ukochany oczywiście, że są… – Szepnęła rada i ujęła się za jeszcze nie wielki brzuszek. Laufey, pochylił się nad brzuszkiem kobiety i pocałował go czule, a ta zachichotała uroczo i słodko.
–          Daj spokój… – Zarumieniła się i ukryła jego ramionach.
–          Tak bardzo Cię kocham, nie wiem co bym uczynił, gdyby Cię stracił…
–          Oh, kochanie, nigdy Mie nie stracisz… – Pocałowała go delikatnie. – Kocham Cię. – Szepnęła.
***
            Miesiące mijały, a kobieta była coraz bardziej rada z możliwości noszenia potomstwa w brzuchu. Niestety magia, nadana jej przez nauki powoli ją zabijała. Zaczęło się od tego, że zaczęła boleć ją głowa, później doszedł brak apetytu. Laufey nie wiedział, co ma robić, ale na pewno nie chciał aby jego ukochana zmarła. Jednak dopiero atak krwawego kaszlu  uświadomił go, jak bardzo źle jest z jego ukochaną.
–          To przez magię… – Rzekł jeden z nadwornych medyków, kiedy kobieta w końcu zgodziła się pójść do jednego z nich. – Ale to nie wszystko, ponad osiemdziesiąt procent magii skupia się na dziecku. Nasza królowa po prostu je chroni.
–          Ukochana… – Szepnął Laufey, ale kobieta spojrzała, na ukochanego smętnym spojrzeniem i uśmiechnęła się łagodnie.
–          To nie będzie jego wina, rozumiesz? – Złapała go drżąco za ramiona. Na jej dłoniach znalazły  się szpetne ślady po poparzeniach. Zapiszczała, zabrała dłonie i skuliła się z bólu i smutku. – Słuchaj… Kocham Cię, Laufey. – Jej głos się załamał. – Lecz to dziecko ma żyć, więc… błagam, stwórz mu godne warunki. – Szepnęła cicho.
***
W dzień przed porodem kobieta ledwo oddychała, a jej usta poruszały się bardzo słabo w słowach „Wezwijcie Laufeya!”. Wszyscy ją uspakajali, że ten nie długo do niej przyjdzie. Niestety król był  na wojnie. W końcu rozwiązanie się zaczęło. Po kilkunastu godzinach dziecko przyszło na świat.
–          Pani! Gratuluje, ma Pani syna! – Powiedziała rada Jötunka. Maluch się głośno rozpłakał, zaciskając łapki w piąstki. – Jest zdrowy. – Dodała jeszcze z uśmiechem.
–          Po… pokaż mi… go… – Szepnęła cicho, wręcz błagalnie. Jej dłoń wyciągnęła się w stronę dziecka. Młoda Jötunka natychmiastowo podeszła z dzieckiem na rękach. Położyła księcia przy twarzy królowej. – Wiem synku, że nie będzie Ci łatwo. – Szepnęła. – Żywe istoty będą Cię nienawidzić, ale znajdziesz kogoś komu będziesz mógł zaufać.. – Jej ton głosu zmienił się, w kaszel. – Medyczka ze strachem podeszła do swojej królowej i pomogła jej położyć się na boku. Ta objęła swe dziecko i przytuliła je delikatnie. – Kocham Cię… Kocham synku. – Szepnęła cicho.
Kobieta dotknęła jego policzka i szepnęła jeszcze prawie martwa: „Synku zawsze będę przy tobie” i… Odeszła.
…******…


Mam nadzieję, że wam się spodoba, liczę na komentarze i wytykanie mi błędów. Ostatecznie piszę dla was, a nie dla siebie.. :),,

2 komentarze:

  1. To opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam, Rox

    OdpowiedzUsuń